Znów zaliczyłam mały lansik galeryjny z lekka militarnie się wystroiwszy. Miałam kupić żarcie dla kotów... Będą żarły dziś suszki, zaopatrzenie dopiero jutro, dziś w regały z ciuchami mnie wciągnęło, bo bardzo mi się podoba ten styl starodawnego munduru, królujący na wieszakach. Nie miałam pojęcia, że właśnie to teraz w modzie piszczy, że ona taka „moja” jest.
Naprzymierzałam się prawie do syta. Prawie, no bo nie wiem czy mogłabym się przymierzaniem nasycić? Najgorsze chwile miałam w obuwniczych. No zamarzyły mi się te botki na obcasie, znaczy niekoniecznie te, co ostatnio widziałam. Dziś zobaczyłam inne! Cztery dychy droższe od tamtych. Pięęękne, zgrabne z kokardą na boku, a jaka slim w nich jestem...mmmm. Zdenerwowałam się i napisałam do Mężczyzny z Warszawy że ma mi zakazać łażenia po sklepach albo nie zostawiać samej na weekend! No tak! Jaki z tego wniosek? Wszelkiej rozrzutności babskiej winni są mężczyźni! Bo albo przykro przyjdą i nastrój trzeba sobie jakoś poprawić. Albo wcale nie przyjdą i tym bardziej chujowo się robi (może określenie niezbyt fortunne w sytuacji braku...). Albo nie dość się zajmują i głupoty się w głowach białogłowych lęgną. W każdym razie zawsze winę ponoszą oni!
Oni, na pewno powiedzą, że zawsze muszą za wszystko płacić. Albo żywą gotówką albo niematerialnie – czasem swym drogocennym, zainteresowaniem, czy samą zwykłą obecnością.
No. Tak. Tak już jest i nie ma się co przeciw temu buntować. Płacić, panowie, płacić.
Mężczyzna z Warszawy pozostawił mnie samą na calusieńki długi weekend!
... – niech sobie każdy sam tu dopowie, co samo się nasuwa ;)
Jak mu o tych butach napisałam, to owszem – zadzwonił. Dopytał co za jedne, czy kupiłam i dlatego rozpaczam. Dowiedziawszy się, że nie kupiłam powiedział – To nie masz co rozpaczać.
Jak to nie mam! Przecież wracałam do domu bez butów! A do JEST powód do rozpaczy. Koniec końców zaproponował swój udział w zakupie w kwocie 150 zeta. Czyli ja musiałabym dołożyć 200. Nie zdecydowałam się.
Zastanowiło mnie jednak, czemu chce mi kupić tylko jeden i w dodatku nie cały but!? Zapytałam o to.
„Gdyż kupiłem samochód jaki chciałaś a teraz jestem zadłużony i niedługo stracę robotę :)”
Z tą utratą roboty to on ma obsesję. Facet łebski jest i powinien pryncypała cisnąć o podwyżkę co i rusz, a nie tak dawać się wysysać. Ale mniejsza.
Samochód. Jaki chciałam... Nooo, tak, tak, bardzo mi się podoba, bardzo. I nie mogę powiedzieć, bez szemrania mi go daje. Jechałam nim ze stolca jak przyprowadzał do mnie motór na zimowanie. Dał mi też go jak musiałam (no może nie musiałam... ;)) do sklepu, a on siedział przy robocie. Bez szemrania dał. No, to niech już będzie, że samochód jest jaki ja chciałam ;).
No dobra, ale co ma samochód do butów?! Przecież te buty, to kropla w morzu gotówki wylanej na auto! A do tego...
Do tego wywalił kasę, zupełnie niepotrzebnie, na jakieś smarowidła do zabezpieczania antykorozyjnego!
Tak, wywalił. Gdyż jakby mnie zapytał, to bym mu powiedziała, co i jak. A powiedziałabym żeby najpierw zajrzał baśce pod spódniczkę, czyli pojechał na pierwszą lepszą stację z podnośnikiem i sprawdził jak się ma fabryczne zabezpieczenie. Nie zapytał, to ja się nie wychylałam, bo panowie wrażliwi na punkcie aut swych, szczególnie nowonabytych. No to kupił te mazidła i pojechał do domu swego rodzinnego, bo tam „jest kanał”. I w ten oto sposób mnie wpuścił w kanał, pozbawiając mnie butów.
Bo:
- wydał kasę na mazidło, a mógłby na buty,
- zostawiając mnie samą na te dni stworzył warunki bym uświadomiła sobie istnienie butów, których zostałam pozbawiona.
I to wcale nie jest pokrętny wywód!
Ale ... Przyparty do muru słowami: „Ale jakbym bardzo bardzo płakała... To byś kupił dwa całe? Powiedz, że tak :-”, z ociąganiem odpowiedział: „No taaak :)”.
I teraz jestem w kropce – płakać? Przyjąć tę część buta w prezencie? Czy olać te buty całkiem?
Nie, nie... Olać, to nie... Chyba. I jeśli nie olewać, to na które się zdecydować? Cholera! Dlaczego nie mogę kupić sobie dwóch par!!