• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Harley

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
28 29 30 01 02 03 04
05 06 07 08 09 10 11
12 13 14 15 16 17 18
19 20 21 22 23 24 25
26 27 28 29 30 31 01

Strony

  • Strona główna

Archiwum

  • Maj 2014
  • Wrzesień 2013
  • Sierpień 2013
  • Lipiec 2013
  • Luty 2012
  • Styczeń 2012
  • Grudzień 2011
  • Październik 2011
  • Wrzesień 2011
  • Sierpień 2011
  • Lipiec 2011
  • Maj 2011
  • Kwiecień 2011
  • Luty 2011
  • Styczeń 2011
  • Grudzień 2010
  • Listopad 2010
  • Październik 2010
  • Wrzesień 2010
  • Sierpień 2010
  • Lipiec 2010
  • Czerwiec 2010
  • Marzec 2010
  • Luty 2010
  • Styczeń 2010
  • Grudzień 2009
  • Listopad 2009
  • Październik 2009
  • Wrzesień 2009
  • Sierpień 2009
  • Lipiec 2009
  • Czerwiec 2009
  • Maj 2009
  • Kwiecień 2009
  • Marzec 2009
  • Luty 2009
  • Styczeń 2009
  • Grudzień 2008
  • Listopad 2008
  • Październik 2008
  • Wrzesień 2008
  • Sierpień 2008
  • Lipiec 2008
  • Czerwiec 2008

Archiwum lipiec 2010


Świńska sprawa

Ukraińskie, karpackie świnie mają przesrane życie. Dosłownie. Zamknięte w chlewie, również takim paralelnym. Miałam nadzieję, ze ich wielkie nosy pozbawione są powonienia. Dziś już wiem jak wygląda prawda – świnie mają lepszy węch niż psy!.

Jednak nie smród jest tam najgorszy. One chyba jedynie jedzą, wydalają i śpią – z naciskiem na „śpią”. Bo cóż można robić więcej w ciemnej komorze z jednym maleńkim okienkiem umieszczonym pod sufitem. Na domiar złego tej szyby nikt nigdy nie mył. Upiorne miejsce, ciemne, cuchnące i nieprzytulne. Szybko stamtąd wyszłam.

A weszłam, bo Marija (gospodyni) zabrała mnie do swojej córki, która przejęła gospodarstwo po rodzicach, którzy zeszli „na dół” (znaczy do niższej części wioski) żeby „robić biznes”. Wybudowali dom dla letników i drugi – dom weselny. Żałowałam, że byłam tam w czasie jakiegoś ich postu i nie zobaczyłam jak wygląda huculskie wesele.

Ale wracając do spraw parzystokopytnych – poszłam z Mariją do jej córki by wydoić krowę!

 

Pokazał mi jak to robić, wstała z kucków i rzekła – No, teraz wy.

Zaczęłam pociągać ze te dziwne gluty, które okazały się bardzo przyjemne w dotyku – suche, ciepłe i miękkie.

Nie wierzyłam, że mi się to uda, a jednak – przy drugim pociągnięciu połączonym ze ściskaniem pociekła do wiadra cienka strużka! Kilka razy upewniałam się, czy nie robię bydlęciu krzywdy, ale podobno nie. Starałam się jej nie szczypać i nie wbijać paznokci.

Ale byłam zadowolona! Doiłam, doiłam, a Gospodyni gadała przez komórkę. Uściślę, że choć na wsi wszystko się działo, nie ma tu mowy o komórce zbitej z desek, a o telefonie komórkowym.

Zmieniałam cycki co jakiś czas, ręce bolały mnie coraz bardziej, a w wiadrze mleka wciąż co kot napłakał. Gospodyni postanowiła mi pomóc. Jedną rękę mała zajętą trzymaniem telefonu przy uchu, ale drugą miała wolną. Złapała krowi cycek i pociągnęła w dół. Jak siknęło...! Nie pozostaje mi nic innego, jak dać teraz świadectwo iż Marija miała krzepę w rękach. Taką, że drżyjcie... Znaczy nie chciałabym być w skórze... Dosyć, chyba tych kilka chwil z Hustler TV zostawiło piętno na  mojej psychice i mi się skojarzenia wymknęły spod kontroli.

 

Trzeba mi kończyć ukraińskie wspomnienia, bo zbliża się Estonia. Poprzedzi ją Tyski w Chorzowie.

 

Kilka migawek.

 

Pierwsza:

Ukraińcy nie zostawią obcego bez pomocy. Przede wszystkim zapytają, czy jej potrzebujesz. Czy potrzebujesz pomocy w pokazaniu drogi, bo może zabłądziłam, czy nie potrzebuję podwiezienia, czy wiem, że z jednego szczytu, to w dobrą pogodę widać nawet Kołomyję, tylko trzeba mieć binokle (znaczy lornetkę).

 

Druga:

Żarcie jest prawdziwe: masło jest masłem, śmietana nie wyleje się ze słoika. smarowałam nią chleb, bo tylko do smarowania się nadawała. Pielmieny pływające w roztopionym maśle mogę jeść codziennie.

 

Trzecia:

Stopy mam jak księżniczka na ziarnku pupcię. Czuję każdy kamyk, a na domiar złego po trzech godzinach marszu mam zawsze jakieś obtarcie choćbym szła po puchu w puch obuta.

 

Czwarta:

Mężczyzna z Warszawy zjawiskowo wyglądał, jak zszedł z wysokich gór i przyszedł do mnie. Zmęczony do granic, zziajany, z oczami jak spodki – „Bo się przeliczyłem z odległością”. Ale przyszedł. Rankiem nie był już tak okropnie zmęczony... ;).

 

Piąta:

Sauna z basenem. W saunie gorąco jakiego nie znałam. Gorąc idący z pieca na drewno rozpalał jakąś rurę do czerwoności i polne kamienie, które Mężczyzna z Warszawy polewał wodą. Basen był straszny – ściany wyłożone kamieniami, dno też jakieś ciemne. Nie sposób było stwierdzić jak tam jest głęboko. Było w sam raz, jakoś pod piersi. Woda w potoku, zimna jak psi. Malina! Przesiedzieliśmy w tej saunie dwie godziny.

 

No i doczekały się świnie swojej historii ;)

 

26 lipca 2010   Komentarze (4)
aas  

Mój prywayny chlewik

Może niedorzecznie brzmi sformułowanie – rzuciłam alkoholizm, ale to najtrafniejsze określenie. Zrobiłam właśnie to. Rzuciłam alkoholizm i nie jestem ani AA ani abstyntką.

Bilans wygląda następująco:

Od jakichś dziesięciu lat piję niemało, oj niemało... Ale ostatnie cztery z hakiem, to już codziennie.

 

5 tygodni w Hiszpanii i weekendy  kiedy byłam z Mężczyzną z Warszawy, wspólne wyjazdy, może jeszcze jakieś pojedyncze dni – do odliczenia od tych 4 lat z hakiem, kiedy codziennie (ze wspomnianymi wyjątkami) kładłam się spać mniej, a częściej bardziej, narąbana. Butelka wina, potem dwie. Drinki, wódka, piwo, spirytus z sokiem grejpfrutowym. Każdego wieczoru chwiejnym krokiem szłam do łóżka.

Następnego dnia wracałam po swoich wieczornych śladach i odkrywałam, co do kogo napisałam, jakiego majla, jaki komentarz, jaką notką, co powiedziałam do Mężczyzny z Warszawy na gg.. Przypominałam sobie, że jadłam, bo kawałek ogórka znalazłam na podłodze. Piłam dalej. Żeby jakoś znieść te samotne wieczory, samotne noce, samotne zimy. Żeby się znieczulić. Żeby zagłuszyć słowa, których nigdy nie powinnam była usłyszeć, nie chciałam słyszeć, chciałam je zapomnieć.

 

Nie widziałam w tym nic złego, bo rano wstawałam do roboty. 8 godzin bez picia nie stanowiło problemu, nie brakowało mi alkoholu. Ale jak wracałam do domu, najpierw brałam piwo, wino albo drinka, skręcałam fajkę i wychodziłam z kotami do ogrodu. Wracałam do domu już lekuchno zawiana więc mogłam się zmierzyć z tymi pustymi czterema ścianami.

Aż przyszedł wieczór jeden. Narąbana wyszłam po Grześka. Kupiłam na stacji wafelka i fajki. Szam ulicą, paliłam papierosa i gryzłam Grzesia, bardzo starałam się iść prosto. Uświadomiłam sobie, że to niefajne jest. I piłam dalej, bo tak było trochę łatwiej, ale jakiś przebłysk był.

 

16-tego kwietnia piłam jakąś nalewkę. Na pewno była smaczna i mocna, bo innych nigdy nie miałam, ale czy to była kawowa, czy pomarańczowa? Nie pamiętam. Bardzo mocna była. Następnego dnia dostałam majla od Martyni. Zdziwiłam się, bo była to odpowiedź na mój list – nie pamiętałam, że pisałam do niej. Sprawdziłam, co jeszcze i komu. W poggaduszkach z Mężczyzną z Warszawy zdania do końca mają poprawną formę, ale treść im dalej w noc tym bardziej niejasna. Chyba to było nawet dość zabawne dla niego.

Sprawdziłam w poczcie „elementy wysłane”. Był też list do Mężczyzny z Warszawy. Skrawek zdania, zlepek słów. Do dziś nie wiem, co chciałam mu napisać... To moje smutki, boleść i lęki, ale co dokładnie chciałam mu przekazać pozostanie nieodgadnione, bo wywietrzało wraz z alkoholem.

No i wtedy mnie naszło – ta niechęć do picia. W momencie. Wyszła z jakichś głębin mnie, czy można weszła z zewnątrz, nie wiem. Jakiś tajemniczy mentalny esperal.

Nie wyjęłam piwa z lodówki. Miałam też wermut i dżin. Nalałam sobie toniku i wrzuciłam kilka kostek lodu.

I tak już zostało – piję okazjonalnie, znaczy w towarzystwie i nie na umór. W lodówce leżą piwa, bo zostały po poprzednim weekendzie i są bezpieczne, wolę herbatę z cytryną, która dodatkowo jest najlepsza na upały.

 

 

Za to świnie, to już całkiem inna historia. Może w końcu się jej doczekają ;)

 

 

 

18 lipca 2010   Komentarze (6)
aas  

Velvet

Wyobraziłam sobie wielkie litery tytułu prasowego – Pan Stefan (lat 40) wygrał proces przeciwko firmie produkującej papier toaletowy Velvet. Absurdalny proces o odszkodowanie wysokości np. pięciu milionów złotych, gdyż firma oszukała pana Stefana (lat 40), który widocznie lubi czytać siedząc na sedesie i raz zapomniał zabrać do łazienki jeszcze ciepłe „Życie na gorąco”. Z braku laku sięgnął po rolkę papieru toaletowego. Czyta, czyta, że nigdy się nie kończy, aż tu nagle! Skończył się! W najmniej stosownym momencie! Co naraziło pana Stefana (lat 40) na krępującą sytuację – musiał zawołać swoją żonę, panią Zofię (lat 45), która ... I tak dalej. Przypuszczam, że Velvet tylko w Polsce pozwala sobie na tę obietnicę bez pokrycia, znając naszych sędziów kierujących się wciąż zdrowym rozsądkiem, co odbija się piętnem na takim np. panu Stefanie (lat 40) i innych oszukanych konsumentach.

 

Ukraiński papier toaletowy też mógłby pretendować do  braku końca. Jest go bardzo dużo na rolce, która nie ma tego pustego walca w środku. Zwinięty ciasno, nie jest zbyt cienki i nie ma miękkiego dotyku za to trwałością bije na głowę wszystkie wielowarstwowe rolki pachnące rumiankiem. Do czasu rumiankiem, ale zatrzymajmy się na tym etapie.

 

Kontynuując temat zbliżony do powyższego chcę oświadczyć, że psy w ukraińskich wioskach karpackich są traktowane bardzo dobrze i stalowo szara kupa z kup z kilku dni nie jest dowodem na brak dbałości o stróża obejścia. Im to zwyczajnie nie przeszkadza. Psu widać też nie, bo mógłby z wypróżnieniem poczekać aż będzie wypuszczony ze swojego małego domku z werandą, bo tak wyglądają tam psie budy.

Jest to duży podest z desek umieszczony na metalowej konstrukcji około metra nad ziemią. Ogrodzony czymś w rodzaju klatki z drzwiczkami. Podest jest tak duży, że mieści obszerną budę, obok której jest dość miejsca na polegiwanie i na wspomnianą kupę.

 

Pies był duży, w typie owczarka niemieckiego. Głośno szczekał – szczekała, gdyż pies był suką. Początkowo nie wiedziałam, jak wygląda jej życie, a że klatka robi zawsze przykre wrażenie (a’propos, śniła mi się dziś niebiesko granatowa papuga, przybłąkała się byłam zła, ze znów jakieś zwierze zabierze mi trochę przestrzeni). Było mi więc żal psa w klatce. Chciałam jej jakoś umilić to odcięcie od świata, ale się bałam. Co innego zagadać do psa wałęsającego się przy drodze i chętnego do rozmowy, a co innego pies przy budzie i do tego pies stróżujący.

Pierwszą próbę skończyłam jakieś półtora metra przed budą. Podchodziłam powoli, przemawiałam czule, a ona wciąż szczekała i migotała się w tym swoim obejściu.

Następnego dnia wzięłam czeburiaka (coś w rodzaju racucha z mięsem). Podeszłam na metr. Suka zaczęła robić przerwy w szczekaniu, przyglądając mi się i niuchając powietrze. Nie wiem czy czuła nieświeżego czeburiaka czy chciała wwąchać się w moje intencje. Zaryzykowałam. Podeszłam zupełnie blisko i dałam jej kawałek z ręki. Wzięła delikatnie, choć szybko, jakby nie miała do mnie zaufania. Ja musiałam jej zaufać, bo inaczej nie włożyłabym ręki między metalowe żerdzie.

Potem już kilka razy dziennie drapałam ją za uchem, trzymałam, za łapę – wydawałoby się przyjaźń na całego.

Aż do dnia, kiedy gospodyni wypuściła ją z budy. Wypuszczała ją regularnie, tylko ja nie trafiłam na taki moment. Tym razem byłam na podwórku. Sądziłam, że suka będzie na mnie skakała z radości, bawiła się, lizała. Nic z tego. Pierwszy raz widziałam tak wielkie przywiązanie i posłuszeństwo. Suka, która chwilę wcześniej, będąc za ogrodzeniem łasiła się do mnie, teraz miała mnie gdzieś. Skakała, namawiała do zabawy, usiłowała lizać, ale swoją panią. Tylko ona dla niej istniała, jakby świata nie było. A pani rzucała jej kawałki kiełbasy, a jak się suka za bardzo rozkokosiła, to karciła ją niezwykle ostrym, niskim głosem. Suka kładła uszy po sobie, a oczy miała szczęśliwe, jak zakochana Harley na widok Mężczyzny z Warszawy zsiadającego z motocykla na jej podwórku.

 

Pojechałam, wiem ;). Ale jestem szczęśliwa, jak on przyjeżdża, a że uwielbiam zwierzęta, to porównywanie do nich traktuję jak komplement. No, to się komplementowałam.

 

Za to świnie, to już całkiem inna historia.

 

17 lipca 2010   Dodaj komentarz
aas  

Hustler

Świat się zmienia. I spłaszcza – takie mi przyszło słowo do głowy na wspomnienie Domestosa, którego kupiłam w sklepiku w skąpanej w błocie ukraińskiej wiosce.

 

Wlewałam go potem po każdym spłukaniu muszli sedesowej, a on mozolnie przemieniał czarną dziurę złowrogo patrzącą na mnie z głębin sedesu w łagodniej spoglądające oko.

Nie mogę narzekać, dość czysto było w tym pokoju z łazienką. Kibel, jak na ukraińskie standardy też był zaskakująco czysty i biały, ale tam, gdzie zaczyna się woda w syfonie, tam zaczynała się głęboka czerń. Kiedy wyjeżdżaliśmy było tam już tylko szarawo.

 

Dwa dni padało i było zimno. Chmury gęsto zasnuły niebo, nie dając nadziei na przetarcie. Marzył mi się Domestos na obłoki. W dzień łaziłam do Wierchowiny albo do Kryworywni, bo przecież z powodu deszczu nie będę siedziała w domu. Poza tym miałam sprawę do załatwienia – ja ubranie od deszczu miałam...

 

W sklepie prawie spożywczym („prawie” było poutykane na wystawie – latarki, obcęgi i coś jeszcze) pokazałam leżący na ladzie chłodniczej jednorazowy płaszcz przeciwdeszczowy i powiedziałam, że potrzebuję takie coś, ale duuże (rozłożyłam szeroko ręce), bo motor trzeba przykryć. Kibitka powtórzyła po ukraińsku to, co jej powiedziałam po polsku, młodemu mężczyźnie, który zniknął na zapleczu.

No. I kupiłam normalną regularną plandekę do przykrycia motóra, która kosztowała około dziesięciu zeta! Fajny kraj.

 

W pokoju był też telewizor i lodówka, ale włączone mogło być tylko jedno urządzenie, gdyż albowiem gniazdka były nie tam, gdzie dawały radę dosięgnąć kable, a przedłużacz był jeden. Telewizor potrzebował dwóch gniazdek, bo to był telewizor satelitarny – znaczy za oknem była micha antenowa, no i do tego jest urządzenie, które też trzeba zasilić. Zrezygnowałam z lodówki, zwłaszcza, że temperatura w pokoju spadała poniżej 15-tu.

 

Z telewizora marny miałam jednak pożytek. Czułam się jak niegramotny w obcych językach polonus na obczyźnie i oglądałam TV Polonia, ale program przerywany był często napisem „no signal”. W poszukiwaniu czegoś zrozumiałego, choćby TV Meteo, natrafiłam na Hustler TV. Tu nigdy nie było „no signal” i nieprzerwanie gadali językiem uniwersalnym, jednakże ubogie słownictwo ograniczające się do jęków – mm, ach, och oraz yes, yes fuck – jakoś mnie nie wciągało. Akcję można by przewrotnie nazwać wartką, gdyż posuwała (sic!) się szybko, ale po każdym „w przód” cofała się i przez to w konsekwencji stała (sic!) w miejscu. Nie udało mi się wytrwać do rozwiązania intrygi, bo jakoś instynktownie przeczuwałam zakończenie.

 

A TV Kultura, to ciężki kaliber, też najczęściej trudno dotrwać do końca, takie jakieś ambitne te filmy tam dają.

 

17 lipca 2010   Komentarze (1)
aas  

Idę spać

A w ogóle to rzuciłam alkoholizm. Jakieś trzy miesiące temu. Tak z dnia na dzień. Coś mi dało do przemyślenia i rzuciłam. Nawet wiem co. Organizm sam – również z dnia na dzień – uznał, że jest odtruty i teraz po jednym piwie jestem lekuchno zawiana.

Właśnie Desparadosa spełniłam z kolegą jednym zagubionym życiowo. Poszedł. A Mężczyzna z Warszawy kąpał się w jeziorze. Jezioro od niego na północny wschód chyba, a ja lekko południowy zachód. No szkoda.

Ale z tym alkoholizmem to całkiem poważnie. Był. I rzuciłam. Z dnia na dzień. I jak wypiję, to do niego nie wracam. Dziwne jakieś, ale podoba mi się.

15 lipca 2010   Dodaj komentarz
aas  

Chwilka

Nie było zbyt długich przygotowań. Późno było - przed drugą w nocy – a my oboje zmęczeni długim dniem i całym tygodniem.

Przyszłam do niego z łazienki w cienkiej bluzeczce i ręczniku owiniętym wokół bioder. Nie zasnął czekając, co wymagało od niego chyba sporego wysiłku, bo prysznic, zęby, jeszcze oliwka na ciało – to wszystko nie trwa sekund pięć.

Teraz patrzy jak smaruję twarz kremem i uśmiecha się. To znaczy wtedy, wczoraj, a raczej dziś w nocy.

Usiadłam przy nim, uniósł się i objął mnie prawą ręką, lewą sięgając do guzika przy bluzce. Całował, głaskał, przytulał, smyrał nosem, brodą, pocierał policzkiem po mojej coraz bardziej odsłanianej gołej skórze. Ręcznik też mi zdjął.

Obejmując mnie cały czas, przytulony, łagodnie i powoli położył się na plecach. Czyli to ja miałam być jakby to powiedzieć...? No moje miało być na wierzchu :).

Na wierzchu nie było niczyje albo obojga -  niby niemożliwe? A jednak, bo w tych chwilach z Mężczyzną z Warszawy takie rzeczy są właśnie możliwe.

 

Potem była chwilka na to fantastyczne uspokojenie, rozluźnienie, westchnienie. Na pocałunki inne niż przed tą chwilką, czułe.

- Oj, jeszcze mam dreszcze – powiedziałam, gdy przebiegł mnie całą kolejny na wspomnienie i świadomość, że jest wciąż i tam i tu dotyka.

Znów chwilka minęła, tam go już nie było, tu nadal dotykał, całował coraz mniej inaczej niż przed chwilką. Położył mnie na plecach. Teraz jego miało być na wierzchu ;).

Aaa, nie.. nie, nie. Obrócił mnie, jak Fred Astaire Ginger Rogers w jakimś przytulanym tańcu. I już całował moją szyję z tyłu tuż przy włosach. Co robił jeszcze i jak? Co? „To”. Jak? Pięknie, mocno, delikatnie i śmiało. Był władcą - taką wybrał dla nas choreografię. Władcą zdecydowanym i łaskawym (znów te dwa bieguny). Zabrał, co mu się należy i obsypał przywilejami.

Zasnęliśmy.

 

Ach, te chwilki... Długi był dzisiejszy ranek z chwilką oldskulową, lenistwem we dwoje, blisko tak. I już, już mieliśmy wstawać, bo południe minęło, to poprosiłam – Pocałuj  mnie jeszcze.

Pocałował. Całował, całował, całował i chwilka nadeszła znów. Zapletliśmy się  w niej jakoś tak stosownie. I znów to zrobił! Odebrał mi zmysły, przywołał dreszcze, zabrał do siebie. I zapomniałam nawet o dziwnym bólu w dłoni, o wszystkim czego nie warto pamiętać.

 

Lubię patrzeć na jego twarz. Po chwilce była spokojna i poważna. Patrzę sobie na nią i nie zawsze wiem co się za nią kryje.

 

- No i co Ty zrobiłaś?

- Nie chce Ci się teraz wstać.

- No, nie. Ale zaraz mi się zachce. Jeszcze chwilkę.

 

Po śniadaniu, bo tym było mimo, że w porze głęboko obiadowej poszedł na podwórko dłubać przy sprzęcie. Poważne naprawy – łańcuszek rozrządu do wymiany, regulacja gaźników i może coś jeszcze...

Biorę się za obiad. Czy ktoś sugeruje, że zbliża się pora kolacji? I co z tego? :) Niby była pora na migawki z Ukrainy, a wkradły się chwilki. Nie trzeba kurczowo trzymać się zdrowego rozsądku.

10 lipca 2010   Komentarze (3)
aas  

Znaki szczególne Ukrainy

Każdego, kto narzeka na polskie drogi wysłałabym karnie na jeden dzień na Ukrainę.

Myśmy nie narzekali w niedzielę, jadąc w stronę granicy i z własnej woli, po noclegu pod Rzeszowem, ruszyliśmy w stronę granicy z Ukrainą.

 

Gdybym przespała przejście graniczne, to po otwarciu oczu i tak wiedziałabym, że jesteśmy już po drugiej stronie. Krajobraz zupełnie się zmienia. No i oczywiście to nieustanne kołysanie, podrygiwanie i podrzucanie na łatanym jak popadnie asfalcie.

 

Na ukraińskiej wsi się pracuje, rękoma własnymi. W Polsce na wsi nie zobaczy się już takiej ilości ludzi nisko pochylonych na małych poletkach i skrupulatnie wyrywających chwasty, czy cokolwiek tam robią. Na ukraińskich drogach wciąż można spotkać furmanki, ale nie to jest najbardziej charakterystyczne. Samochody z ciemnymi szybami – po tym można poznać, że nie jest się już w Polsce. Oni nawet przednie szyby mają czarne, jakby zaćmienie słońca chcieli przez nie oglądać.

Tylko jedna rzecz była inna niż zwykle - tym razem jechaliśmy przez zaskakująco zadbane wsie i osady, a może Ukraina się tak szybko zmienia...

 

Przed Iwanofrankowskiem Mężczyzna z Warszawy zna takie miejsce – idealne na nocleg – pod lasem, na lekkim wzniesieniu z ładnym widokiem. Niestety nie dało się tym razem tam dojechać. Musieliśmy obejść się bez szerokiej panoramy, bo polna droga zbyt rozmiękła po deszczach i trzeba było skręcić w lewo, na bardziej płaską część. Spało się dobrze, deszcz bębnił w tropik i nigdzie nam się nie spieszyło. Lubię tak z nim podróżować.

 

Następny nocleg był już pod dachem. Gdyż plan był następujący: jedziemy razem, ale jakby osobno, bo ja zostaję i wypoczywam stacjonarnie, a Mężczyzna z Warszawy zabiera namiot i idzie w świat, a ściślej w góry Karpaty wybiegać się, zmachać, wyczerpać do cna, a jak już się nacieszy samotnością do woli – wraca i dni, które nam zostaną spędzamy razem,

Wyszedł w te góry w środę, w czasie, gdy deszcz w swej łaskawości dla zdeterminowanego wędrowca na niedługo zamienił się w mżawkę.

06 lipca 2010   Komentarze (4)
aas  
Harley | Blogi