Świńska sprawa
Ukraińskie, karpackie świnie mają przesrane życie. Dosłownie. Zamknięte w chlewie, również takim paralelnym. Miałam nadzieję, ze ich wielkie nosy pozbawione są powonienia. Dziś już wiem jak wygląda prawda – świnie mają lepszy węch niż psy!.
Jednak nie smród jest tam najgorszy. One chyba jedynie jedzą, wydalają i śpią – z naciskiem na „śpią”. Bo cóż można robić więcej w ciemnej komorze z jednym maleńkim okienkiem umieszczonym pod sufitem. Na domiar złego tej szyby nikt nigdy nie mył. Upiorne miejsce, ciemne, cuchnące i nieprzytulne. Szybko stamtąd wyszłam.
A weszłam, bo Marija (gospodyni) zabrała mnie do swojej córki, która przejęła gospodarstwo po rodzicach, którzy zeszli „na dół” (znaczy do niższej części wioski) żeby „robić biznes”. Wybudowali dom dla letników i drugi – dom weselny. Żałowałam, że byłam tam w czasie jakiegoś ich postu i nie zobaczyłam jak wygląda huculskie wesele.
Ale wracając do spraw parzystokopytnych – poszłam z Mariją do jej córki by wydoić krowę!
Pokazał mi jak to robić, wstała z kucków i rzekła – No, teraz wy.
Zaczęłam pociągać ze te dziwne gluty, które okazały się bardzo przyjemne w dotyku – suche, ciepłe i miękkie.
Nie wierzyłam, że mi się to uda, a jednak – przy drugim pociągnięciu połączonym ze ściskaniem pociekła do wiadra cienka strużka! Kilka razy upewniałam się, czy nie robię bydlęciu krzywdy, ale podobno nie. Starałam się jej nie szczypać i nie wbijać paznokci.
Ale byłam zadowolona! Doiłam, doiłam, a Gospodyni gadała przez komórkę. Uściślę, że choć na wsi wszystko się działo, nie ma tu mowy o komórce zbitej z desek, a o telefonie komórkowym.
Zmieniałam cycki co jakiś czas, ręce bolały mnie coraz bardziej, a w wiadrze mleka wciąż co kot napłakał. Gospodyni postanowiła mi pomóc. Jedną rękę mała zajętą trzymaniem telefonu przy uchu, ale drugą miała wolną. Złapała krowi cycek i pociągnęła w dół. Jak siknęło...! Nie pozostaje mi nic innego, jak dać teraz świadectwo iż Marija miała krzepę w rękach. Taką, że drżyjcie... Znaczy nie chciałabym być w skórze... Dosyć, chyba tych kilka chwil z Hustler TV zostawiło piętno na mojej psychice i mi się skojarzenia wymknęły spod kontroli.
Trzeba mi kończyć ukraińskie wspomnienia, bo zbliża się Estonia. Poprzedzi ją Tyski w Chorzowie.
Kilka migawek.
Pierwsza:
Ukraińcy nie zostawią obcego bez pomocy. Przede wszystkim zapytają, czy jej potrzebujesz. Czy potrzebujesz pomocy w pokazaniu drogi, bo może zabłądziłam, czy nie potrzebuję podwiezienia, czy wiem, że z jednego szczytu, to w dobrą pogodę widać nawet Kołomyję, tylko trzeba mieć binokle (znaczy lornetkę).
Druga:
Żarcie jest prawdziwe: masło jest masłem, śmietana nie wyleje się ze słoika. smarowałam nią chleb, bo tylko do smarowania się nadawała. Pielmieny pływające w roztopionym maśle mogę jeść codziennie.
Trzecia:
Stopy mam jak księżniczka na ziarnku pupcię. Czuję każdy kamyk, a na domiar złego po trzech godzinach marszu mam zawsze jakieś obtarcie choćbym szła po puchu w puch obuta.
Czwarta:
Mężczyzna z Warszawy zjawiskowo wyglądał, jak zszedł z wysokich gór i przyszedł do mnie. Zmęczony do granic, zziajany, z oczami jak spodki – „Bo się przeliczyłem z odległością”. Ale przyszedł. Rankiem nie był już tak okropnie zmęczony... ;).
Piąta:
Sauna z basenem. W saunie gorąco jakiego nie znałam. Gorąc idący z pieca na drewno rozpalał jakąś rurę do czerwoności i polne kamienie, które Mężczyzna z Warszawy polewał wodą. Basen był straszny – ściany wyłożone kamieniami, dno też jakieś ciemne. Nie sposób było stwierdzić jak tam jest głęboko. Było w sam raz, jakoś pod piersi. Woda w potoku, zimna jak psi. Malina! Przesiedzieliśmy w tej saunie dwie godziny.
No i doczekały się świnie swojej historii ;)