Velvet
Wyobraziłam sobie wielkie litery tytułu prasowego – Pan Stefan (lat 40) wygrał proces przeciwko firmie produkującej papier toaletowy Velvet. Absurdalny proces o odszkodowanie wysokości np. pięciu milionów złotych, gdyż firma oszukała pana Stefana (lat 40), który widocznie lubi czytać siedząc na sedesie i raz zapomniał zabrać do łazienki jeszcze ciepłe „Życie na gorąco”. Z braku laku sięgnął po rolkę papieru toaletowego. Czyta, czyta, że nigdy się nie kończy, aż tu nagle! Skończył się! W najmniej stosownym momencie! Co naraziło pana Stefana (lat 40) na krępującą sytuację – musiał zawołać swoją żonę, panią Zofię (lat 45), która ... I tak dalej. Przypuszczam, że Velvet tylko w Polsce pozwala sobie na tę obietnicę bez pokrycia, znając naszych sędziów kierujących się wciąż zdrowym rozsądkiem, co odbija się piętnem na takim np. panu Stefanie (lat 40) i innych oszukanych konsumentach.
Ukraiński papier toaletowy też mógłby pretendować do braku końca. Jest go bardzo dużo na rolce, która nie ma tego pustego walca w środku. Zwinięty ciasno, nie jest zbyt cienki i nie ma miękkiego dotyku za to trwałością bije na głowę wszystkie wielowarstwowe rolki pachnące rumiankiem. Do czasu rumiankiem, ale zatrzymajmy się na tym etapie.
Kontynuując temat zbliżony do powyższego chcę oświadczyć, że psy w ukraińskich wioskach karpackich są traktowane bardzo dobrze i stalowo szara kupa z kup z kilku dni nie jest dowodem na brak dbałości o stróża obejścia. Im to zwyczajnie nie przeszkadza. Psu widać też nie, bo mógłby z wypróżnieniem poczekać aż będzie wypuszczony ze swojego małego domku z werandą, bo tak wyglądają tam psie budy.
Jest to duży podest z desek umieszczony na metalowej konstrukcji około metra nad ziemią. Ogrodzony czymś w rodzaju klatki z drzwiczkami. Podest jest tak duży, że mieści obszerną budę, obok której jest dość miejsca na polegiwanie i na wspomnianą kupę.
Pies był duży, w typie owczarka niemieckiego. Głośno szczekał – szczekała, gdyż pies był suką. Początkowo nie wiedziałam, jak wygląda jej życie, a że klatka robi zawsze przykre wrażenie (a’propos, śniła mi się dziś niebiesko granatowa papuga, przybłąkała się byłam zła, ze znów jakieś zwierze zabierze mi trochę przestrzeni). Było mi więc żal psa w klatce. Chciałam jej jakoś umilić to odcięcie od świata, ale się bałam. Co innego zagadać do psa wałęsającego się przy drodze i chętnego do rozmowy, a co innego pies przy budzie i do tego pies stróżujący.
Pierwszą próbę skończyłam jakieś półtora metra przed budą. Podchodziłam powoli, przemawiałam czule, a ona wciąż szczekała i migotała się w tym swoim obejściu.
Następnego dnia wzięłam czeburiaka (coś w rodzaju racucha z mięsem). Podeszłam na metr. Suka zaczęła robić przerwy w szczekaniu, przyglądając mi się i niuchając powietrze. Nie wiem czy czuła nieświeżego czeburiaka czy chciała wwąchać się w moje intencje. Zaryzykowałam. Podeszłam zupełnie blisko i dałam jej kawałek z ręki. Wzięła delikatnie, choć szybko, jakby nie miała do mnie zaufania. Ja musiałam jej zaufać, bo inaczej nie włożyłabym ręki między metalowe żerdzie.
Potem już kilka razy dziennie drapałam ją za uchem, trzymałam, za łapę – wydawałoby się przyjaźń na całego.
Aż do dnia, kiedy gospodyni wypuściła ją z budy. Wypuszczała ją regularnie, tylko ja nie trafiłam na taki moment. Tym razem byłam na podwórku. Sądziłam, że suka będzie na mnie skakała z radości, bawiła się, lizała. Nic z tego. Pierwszy raz widziałam tak wielkie przywiązanie i posłuszeństwo. Suka, która chwilę wcześniej, będąc za ogrodzeniem łasiła się do mnie, teraz miała mnie gdzieś. Skakała, namawiała do zabawy, usiłowała lizać, ale swoją panią. Tylko ona dla niej istniała, jakby świata nie było. A pani rzucała jej kawałki kiełbasy, a jak się suka za bardzo rozkokosiła, to karciła ją niezwykle ostrym, niskim głosem. Suka kładła uszy po sobie, a oczy miała szczęśliwe, jak zakochana Harley na widok Mężczyzny z Warszawy zsiadającego z motocykla na jej podwórku.
Pojechałam, wiem ;). Ale jestem szczęśliwa, jak on przyjeżdża, a że uwielbiam zwierzęta, to porównywanie do nich traktuję jak komplement. No, to się komplementowałam.
Za to świnie, to już całkiem inna historia.
Dodaj komentarz