Motocyklistka
odniosła niewielkie obrażenia w zderzeniu z innym motocyklistą. Przyczyną
wypadku było niedostosowanie prędkości do warunków jazdy.
Szczegóły zdarzenia
– kobieta jadąca motocyklem Yamaha YBR 125 wypadła z zakrętu na prostą. Na
poboczu stał pieszy z psem, przed nim mężczyzna na motocyklu Yamaha TW 125,
rozmawiali. Kobieta nie zdążyła wyhamować i uderzyła w stojącego motocyklistę.
Straty materialne nieznaczne.
Nieźle brzmi,
nieprawdaż? Jak dołożę więcej szczegółów będzie jeszcze lepiej ;)
Wszystko rozegrało
się na placu manewrowym. Jeździłam sobie całkiem z siebie zadowolona. Warunki
komfortowe, bo plac pusty. Żadnej ciężarówki z przyczepą, ani autobusu,
osobowych też nie było, a dwaj inni motocykliści pojechali z instruktorem w
miasto. Przyszedł Miki popatrzeć jak mi idzie, a że to znajomy instruktora i
też motocyklista (co z tego, że ze złamaną ręką po tym jak miesiąc temu
władował się swoim VX-em na jakieś auto), to dostał zadanie pilnowania mnie. Dobiegała
już druga godzina mojej jazdy. Panowie wrócili z przejażdżki po mieście i
instruktor podjechał do Mikiego. Stali sobie beztrosko i rozmawiali. Wpadłam na
genialny pomysł żeby do nich podjechać. Od tyłu. Na zawrotce tak mi wyszło, że
mogłam nie zmieścić się przed krawężnikiem, to dodałam gazu i ślicznie mi ten
zakręt wyszedł, ale jak już wyszłam na tę prostą, to z przerażeniem
stwierdziłam, że jakoś blisko są i nie zdążę wyhamować z tej zawrotnej
szybkości około 15-tu na godzinę, no i odkręciłam gaz na ful. Dlaczego? Nie mam
pojęcia :D
Z krzykiem „O
Matkoooo!” Śmignęłam Mikiemu przed nosem zawadzając kolanem i kierownicą
instruktora, który się niczego nie spodziewał, bo przecież od tyłu ich
„zaszłam”. Uderzenie wytrąciło sprzęt z toru jazdy – i dobrze, bo nie miałam
zamiaru puścić gazu. Pierdut! Z jakimiś przekleństwami wstałam i najpierw
sprawdziłam czy kolana mi działają, bo napierdalały zdrowo (a ochraniacze,
które miesiąc temu kupił mi Mężczyzna z Warszawy oczywiście zostały w domu).
Kolana działałaby, a nasilenie bólu było niezależne od tego czy je zginam.
Instruktor coś do
mnie mówił, nie pamiętam co, ale ton był ostry. I tu dochodzę do momentu,
którego wspomnienie wprawia mnie w zadowolenie – nie dałam się! Równie ostro
przerwałam mu – przecież się uczę! Specjalnie tego nie zrobiłam!
Się przymknął i
zabrał za zbieranie sprzętu. Zaproponował mi nawet podwiezienie, bo całe
zajście miało miejsce na samym końcu placu. No to ja też zmiękłam i go
przeprosiłam ;)
Potem już się
wszyscy bardzo śmiali. Ja też, jak już przeszły mi mdłości. Instruktor
powiedział jeszcze, że miał zaraz jechać do stolca na jakąś imprezę
motocyklową, ale rezygnuje, bo sobota była ciężka. Rano na tej samej YBR-ce
wyłożył się jakiś chłopak i wybił sobie obojczyk i złamał jakąś kostkę, na tej
przejażdżce po mieście też się jeden wyłożył, ale miękko upadł na trawę, no i
na koniec ja go chciałam przejechać, to on już lepiej zostanie w domu i wódki
się napije.
Następną jazdę mam
dopiero w piątek, z innym instruktorem, milszym i lepiej uczącym niż ten. Na
pewno nie będę go chciała przejechać, ale czy nie będzie się mnie bał…? :D
Oba kolana i prawa
ręka poniżej łokcia nie tolerują żadnego dotykania, bo bolą. Powoli zaczynają
wyłazić zasinienia. Obtarć na ciele nie mam, za to skóry nabyły pierwszego i –
mam nadzieję – ostatniego szlifu.
A Mężczyzna z
Warszawy ciągle mi o motorowerze napomyka… :/