Mała
czarna, z tym że zielona będzie pewnie czerwono-malinowa. Ta co mi szyje tę w
zielonym, to chyba górnik nie krawcowa, co miara, to niespodzianka i dziesiątki
szpileczek wpinanych za każdym razem w inne miejsca. To zadzwoniłam do
koleżanki, która krawcową nie jest, ale dobrze to robi i dałam inną szmatę –
czerwono-malinową właśnie. Zobaczymy na czym stanie, może na mojej starej w
kolorze dość nieokreślonym – ciemna ciepła szarość złamana fioletem, bo jednak
biżucik, buty i bielizna, to trochę za mało. Zdecydowanie za mało!
Ja też już
jestem złamana po tym jak wczoraj tuż przed odbiorem sześciu litrów bimbru ze
źródełka, u którego go piłam, dowiedziałam się, że nie będzie to, to co piłam,
a „baza” i trzeba dorobić. Tylko, że ja tego nie umiem! Ostatnie ogniwko w
łańcuszku przerzutu – jako, że facet – zostało obarczone tym obowiązkiem i
stało przy garach przeszło trzy godziny i rozpuszczało cukier, dolewało wody, z
zamiłowaniem dodawało krople soku z cytryny albo szczyptę cukru waniliowego i
wlewało bimberek. Przepalanka kolor ma jak rasowy wiskacz, a smakuje…? Z whisky
to ja za pan brat nie jestem, więc przyrównać nie potrafię fachowo, ale nasz
trunek grzeje. I git. No bo państwo młode sobie zażyczyło wiejski/przaśny stół,
który bez bimberku obejść się podobno nie może.
(Przepraszam
smakoszy whisky za powyższe porównanie, ale ono lamerom samo się ciśnie na…
język).
Wczoraj we
fabryce kierownik nie mógł znaleźć gorszego momentu na dowalenie mi tego, co mi
dowalił. Nie lubię tego, bo nie umiem, nie rozumiem, nie wiem! A do tego całkiem inne rzeczy mi po głowie
łaziły niż jakieś analizy wyszukane :/ Na koniec tych analiz trzeba
poinformować ważne osobistości o wynikach. W owej dość sformalizowanej
wiadomości są zwroty „dane przekazano do..”, „plik został przesłany..”, „coś
tam załączono”. Na przekazanie, przesłanie i załączenie czasu ani chęci już nie
miałam, to wysłałam to cholerne podsumowanie stosując zwroty – „zostaną przekazane”,
„zostanie przesłany”, „zostanie załączone”. I szlus, zrobi się to jakoś we
wtorek może. Kwity z wnioskiem urlopowym trafiły dziś na biurko kierownika tuż
przed szesnastą. Złośliwiec zapytał – To jakie masz plany na weekend ;)?
- Ani słowa
więcej – rzuciłam i poszłam se precz.
A niedoszła
jeszcze synowa już mnie pewnie znielubiła, bo nieśmiało zapytała przez swego
jeszcze nie męża, czy bym nie mogła jeszcze jakieś wstążeczki na masce
przedniej… żeby tak widać było, że to ślub…? Kategorycznie domówiłam! Jaguar
sam w sobie piękny jest i jak im jakieś małe białe piprztoki do klamek
poprzyczepiam, to i tak będzie nadto. Na pociechę będą pewnie dwaj moi kumple
na sprzętach robili za forpocztę.
No. I
żadnych baloników, kokardek, laleczek i innych takich! Znaczy jak sami sobie,
to bardzo proszę, ale ja do tego ręki nie przyłożę. Powiedziała wredna świekra
;)
A może by
tak złamać nogę na tych szpilkach…? I niech by kto inny „przekazał”,
„przesłał”, „załączył”? Ale nie. Bo przecież przede mną wrześniowy dwutygodniowy
urlop (dość czarno go widzę, ale mniejsza), a po nim zaczynam kurs prawa jazdy.