• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Harley

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
28 29 30 01 02 03 04
05 06 07 08 09 10 11
12 13 14 15 16 17 18
19 20 21 22 23 24 25
26 27 28 29 30 31 01

Strony

  • Strona główna

Archiwum

  • Maj 2014
  • Wrzesień 2013
  • Sierpień 2013
  • Lipiec 2013
  • Luty 2012
  • Styczeń 2012
  • Grudzień 2011
  • Październik 2011
  • Wrzesień 2011
  • Sierpień 2011
  • Lipiec 2011
  • Maj 2011
  • Kwiecień 2011
  • Luty 2011
  • Styczeń 2011
  • Grudzień 2010
  • Listopad 2010
  • Październik 2010
  • Wrzesień 2010
  • Sierpień 2010
  • Lipiec 2010
  • Czerwiec 2010
  • Marzec 2010
  • Luty 2010
  • Styczeń 2010
  • Grudzień 2009
  • Listopad 2009
  • Październik 2009
  • Wrzesień 2009
  • Sierpień 2009
  • Lipiec 2009
  • Czerwiec 2009
  • Maj 2009
  • Kwiecień 2009
  • Marzec 2009
  • Luty 2009
  • Styczeń 2009
  • Grudzień 2008
  • Listopad 2008
  • Październik 2008
  • Wrzesień 2008
  • Sierpień 2008
  • Lipiec 2008
  • Czerwiec 2008

Archiwum październik 2009


Tekst sponsorowany

Przysłali mi z Plusa takie kolorowe coś, że niby oferta wyłącznie dla minie. Wprawdzie zanumerowali mnie zamiast zwrócić się imieniem, jak to zwykle mają w zwyczaju (pomijają przed imieniam „pani”, a by należało z racji... przemilczę czego ;)). Ale nie zważając na szczegóły poszłam do salunu głównego Plusa, bo mi szybka w mojej motoroli pękła nie wytrzymując trudów motocyklowych wypraw (nie powiem, że z trudem mieszczę się w skóry, bo mnie trochę przybyło :/, pękła, to pękła i trzeba wymienić).

W tym kolorowym napisali, że albo podpiszę coś, to dadzą dodatkowe minuty (darmowe) albo podpiszę coś innego, to dadzą telefon. Gość w salunie powtórzył to samo. Się zastanowiłam, tak dla porządku, i rzekłam, że chcę nowy telefon, ale minuty też. Zasępił się, pogapił w monitor, który pewnie wyświetlił mu całą prawdę o mnie i przystał na moje warunki.

 

I teraz zaczęły się schody... Gdyż poszłam zupełnie nieprzygotowana. Zwykle miałam jakiś typ, najwyżej dwa do wyboru, tym razem żadnych preferencji z wyjątkiem tych co zwykle – z klapką, do noszenia na szyi i nie Nokia!

 

Miałam jednak przeczucie. Czkając aż wyświetli się mój D324 modliłam się żeby nie było przy nim numeru stanowiska obstawionego przez kobitę, bo nie wierzę, że jakaś laska łapie się w tych wszystkich taryfach, zasięgach, opcjach i innych parametrach. Obstawiałam takiego łysego i łysy mi się trafił. Facet, czyli będzie Nokia, bo oni innych nie uznają (pomijając mojego Juniora, który Ipfona ukochał sobie na wieki chyba).

Czekając, zatem na D234 i afirmując łysego oblukałam gabloty przychylnie patrząc na Nokie. Spodobała mi się e66, ale cena mnie zaniepokoiła, bo 1 PLN, góra 49, to tyle, co byłam gotowa tego dnia wydać w salunie Plusa. Zaniepokojenie nie było bezpodstawne, bo łysy gość nie był skłonny do tak drastycznych upustów. Stanęło na 7100 i takiej multimedialnej... chyba 5310 chyba. Poszedł po nie i przyniósł jeszcze jeden jakiś – oczywiście też Nokię!

 

Ta otwierana, znaczy sidle, toporna jak szlak! Multimedialna (po cholerę mi te multimedia skoro ani radia ani empetrójek nie słucham z telefonu...?) plastikowa aż zęby bolą, choć cienka i lekuchna. Ale ta trzecia.... Wzięłam ją, 6303 classic.

 

I to jest kolejny dowód na fakt, że nie panuję nad sobą Pierwszy w moim komórkowym życiu telefon bez klapki! I pierwsza Nokia!. Od poniedziałku nieopanowania nad sobą dowodzę ściąganiem do fabryki w czasie blisko oscylującym godziny 8:00.

Koleżanka widząc mnie tak wcześnie zapytała – Co ci się stało?

- Nie wiem... Nie panuje nad sobą – odpowiedziałam. Co z tego, że mam niby od ósmej do szesnastej? Ściągałam przed dziewiątą, wychodziłam  tuż po szesnastej i dobrze było. To skąd ta zmiana jeśli nie z nieopanowania?

 

W niedzielę drastycznie skróciłam dredy opamiętując się w porę, by nie obudzić się następnego dnia „jak po tyfusie”. A w poniedziałek inna koleżanka pisała w majlu, że chciałaby, żeby we wtorek był czwartek, a dziś oznajmiła – stał się cud! Zamieniły się dni tygodnia! I wyciągnęła błędny wniosek – cuda się spełniają.

One się zdarzają, co nie jest tożsame ze spełniają.

Znam taki jeden, co Częstochowę ma przeciwległym biegunie.

 

A jeszcze Mężczyzna z Warszawy mi wciska, że mi po zmianie kompa gg nie działa, bo on nie słyszy – nie dochodzi do niego to, co mówię. Jasne! Albo jemu nie działa albo wykręt sobie znalazł i ciekawsze zajęcia ma niż ggadanie ze mną:/

 

Nokia oznacza dla mnie uczenie się na nowo liczenia literek! Bo kiedy piszę jakąś wiadomość tekstową, to liczę literki (znaczy naciśnięcia klawisza). Odczytywanie na tym mikroskopijnym ekraniku nie jest przecież dla ludzi! A liczenia na Nokii nie daje tych samych wyników, co na innym producencie, Nokia bowiem wymyśliła sobie ą i ę i te pozostałe :/

 

28 października 2009   Komentarze (2)
aas  

Aromaty miasta

Zapachniało Cacharelem w mieście. Najechało się barczystego męstwa i opary perfum uniosły się nad dwujezdniówką, bo przed walką wszechczasów męstwo owo podążało piechotą do dzielnicy barów i restauracji w celu rozgrzania się przed emocjami późnego wieczoru dobrym żarciem i „jakimś miłym towarzystwem". Męstwo wypięknione, bo to przecież święto barczystych. Wszyscy w butach na skórzanych podeszwach i w czarnych spodniach garniturowych, marynarki też pewnie mieli pod czarnymi skórzanymi kurtkami. Głowy starannie ostrzyżone na dwa milimetry, twarze ogolone, a serca pełne dobroci – „niech się pani nie boi” – usłyszałam, gdy wyprzedziłam pięciu idących falangą i na chwilę zrównałam się z dwoma. Idąc między nimi popatrzyłam w górę na tego po prawej i tego po mojej lewej. Wcale się nie bałam ;).

Mam nadzieję, że wywieźli lepsze wrażenia z kolacji przed niż z walki, bo przyjechali dla przegranego.

 

25 października 2009   Dodaj komentarz
aas  

Na literę ha

Ha, ha! Mam już to na literę ha! A druga to pe. W całości hp!

Mężczyzna z Warszawy wie jak sprawić radość. Zawsze wie.

19 października 2009   Komentarze (2)
aas  

Korepetycje z matematyki

Można mi zazdrościć. Czas jak rzeka płynie i nie przynosi znudzenia, ani przyzwyczajenia. Nil normalnie mnie zalewa regularnie i użyźnia podłoże, na którym miłość ma rozkwita z dnia na dzień, z miesiąca na rok wciąż piękniej. Niebawem szósty rok pęknie, a ja kochając zakochuję się wciąż na nowo.

 

Dość długo trzymałam język za zębami, to pozwolę sobie teraz  i pojadę w sposób następujący – pewnego dnia spóźnię się jeszcze bardziej do fabryki, bo wstąpię do katedry, którą co dzień mijam i odmówię dziękczynną zdrowaśkę za to, że było mi dane spotkać Mężczyznę z Warszawy :).

 

Już się szykowałam na weekend w minorze, bo piątek wieczorem rozkoszował się już w najlepsze, a Mężczyzna z Warszawy wciąż mi walił swoim żółtym słonkiem komunikatora po oczach. Nie przyjedzie – mamrotałam pod nosem zbolałym głosem, ale na wszelki nie pozwoliłam kumplowi zostawić sprzęta w komórce i z nadzieją trzymałam wolne miejsce na czerwone suzuki. I w sobotę po południu zaczerwieniło się w komórce. Zaczęło się wesołym przekomarzaniem – oddam, nie oddam (telefon zostawił ostatnio), przeszło w poważniejszą rozmowę, która wykończyła go chyba emocjonalnie. Zobaczyłam na jego twarzy minę, której się boję. Nie wyjawił swoich myśli, lecz nie były chyba tak złe dla mnie albo poszły sobie precz, bo skończyło się ciepło i piec nie miał tu swojego udziału, rozpaliliśmy w nim dopiero w niedzielę późnym popołudniem i to głównie dla kotów, bo wychodziliśmy do kine. W sobotę centralne było z interfejsu białkowego. Najdoskonalszy kaloryfer grzał mi plecy żeberkami, otulał piersi i biodra wężownicą z ramion i dłoni, a wymiennik ciepła czerpał kilodżule z najwłaściwszego miejsca.

 

W niedzielę w radiu pitoli o fali zimna, w którą trudno było mi uwierzyć, bo jakże to? Budynek zawilgocony, w piecu nadal żaru ani śladu, my nadzy, kołdra w niełasce, a ja niczym w pełnym słońcu równikowym pokonuję niezmierzoną sawannę. Zbliża się szósta rocznica poznania, a wciąż zadaję sobie to pytanie – jak to możliwe? Czas przestać o to pytać – widać niemożliwe jest możliwe, wyniku dodawania jeden plus jeden można poszukiwać z pasją nieskończoną ilość razy i jedna jedynka od drugiej może za każdym razem odbierać świadectwo z czerwonym paskiem za każdą wyliczoną dwójkę. Wyliczaliśmy i wyliczaliśmy… Nie będę liczyła ile razy, bo nie w ilości tu sedno. Gdzie ono jest? Mężczyzna z Warszawy wie i dociera do niego niezawodnie. I uśmiecha się przy tym czasem tak słodko, a niekiedy zamyka oczy i pewnie wyprowadza w myślach wzór na twierdzenie Pitagorasa, by nie dopaść owej dwójki – wyniku prostego dodawania – zbyt szybko. Potem przestawia jedynki, zamienia miejscami, a znak plusa wciąż po środku i wiadomo, że wynik nie ulegnie zmianie. Tak, matematyka to królowa nauk, a Mężczyzna z Warszawy jest królem wśród matematyków. Proste dodawanie, wydawało by się, a ja mam dreszcze jakbym całki znak kreśliła kredą na tablicy. Muśnięcie językiem, którego moje usta są świadome, że jest między jego wargami, jest czymś więcej niż znak drugiej pochodnej. Pochodnej jakiej funkcji? Czy któryś z noblistów nauk ścisłych potrafiłby narysować jak wykres? I co umieściłby na osiach układu, Ile by musiało ich być? Przekombinowałam. Są tylko dwie osie, przecięte w słusznym punkcie. Funkcja f(x)=x, moje kochanie i czas, jej wykres pnie się w nieskończoność za sprawą Y ;).

 

W sobotę będą moje urodziny. Dostanę od Mężczyzny z Warszawy prezent na literę ha. Nie będzie to Harley, bo mnie pochwalił, że wpłaciłam kasę na kredyt, a nie kombinuję czy by tu motóra nie zmienić na inny ;). Hulajnoga ani hamak to też nie jest i nic higienicznego. Nie umiałam na poczekaniu wymyślić nic więcej przez słabość w ortografii, a teraz już przepadło, bo odmówił odpowiedzi na więcej pytań. Muszę czekać do weekendu. Może to jest hula-hop…?

 

(Czytam teraz, poprawiam, redaguję teksty napisane tak ciężkim językiem, z błędami i niezręcznościami stylistycznymi, że musiałam tutaj ulżyć sobie metaforą, bo Mężczyzna z Warszawy pogroził bym w tamtych opisach powstrzymała się od nich ;) A metafora sama jakoś przyszła, wystarczyło przymknąć na chwilę oczy).

12 października 2009   Komentarze (2)
aas  

Błędne koło

Umieranie z rodzeniem mi się ciśnie w życie ostatnio. Tu się rodzi coś nowego u siostrzenicy, tam niegdysiejszy adorator pakuje manatki, stryjeczny brat byłego męża idzie w jego ślady, a na ich miejsce pchają się na świat bliźnięta bliskiego kumpla. Może tak bardzo się jeszcze nie pchają, bo świat się dopiero dowiedział o ich istnieniu (a tatuś zaskoczony, że szlak, bo niby antykoncepcja była stuprocentowa, a jednak…, ale zadowolony w ostatecznym rozrachunku).

 

A ja se siedzę i piję pomiędzy umieraniem i narodzinami i ani jedno ani drugie - jedno nie chce, drugie nie może - być moim udziałem. Chujnia w zawieszeniu.

 

Sąsiad sprowadził sobie kolejne dwa koty i ma ich już sześć, a znów zaczął do mnie przyłazić z pytaniem – masz pożyczyć dychę? Albo – daj trochę tytoniu, tak na dwie fajki.  Tytoniu dałam szczyptę, a dychy już permanentnie nie mam, bo się tego nauczyłam choćby mi cała setka rezydowała w piterku.  Nawet głodne koty mnie nie ruszają, bo bym zwariowała. Violetta Willas mi tu, kurwa, na parterze mieszka. Tylko włosy ma jakieś czarno-czerwone powtykane w plastikowe rurki w takich samych kolorach i głosu za grosz nie ma za to techno sobie umiłowało, to stworzenie na podobieństwo błędu Pana Naszego Na wieki Wieków…

 

Amen :/

09 października 2009   Dodaj komentarz
aas  

W totka nie grałam, ale ...

I znów pochówek. Się skończyło na tym świecie wędrowanie bratu stryjecznemu mojego byłego męża (skądinąd sobie daruję, bo wisi mi to – miły, czy nie - człowiek). Junior dzwonił przed chwilą i powiedział, że jutro pogrzeb i… zapytał czy chcę też jechać. Kocham go za to! Podziękowałam. Powiedziałam, że nie, nie będę robiła „niewygody” rodzinie (czytaj – pannie mojego byłego męża, która – nie wiedzieć czemu - mnie nie lubi). Może błąd, bo znów jestem tą, która nie robi problemów. Sama nie wiem.. Dam Juniorowi kasę na kwiatka ode mnie, bo lubiłam nieboszczka. Z wzajemnością.

 

Wpadło trochę kasy nadprogramowej. No i nie poleciałam do Hi Mountain po kolejny techniczny ciuch tylko – z rozsądkiem godnym podziwu – wpłaciłam do jednego z banków miłościwie mnie kredytującego. I wpadnie jeszcze trochę – za fuchę i za palec złamany, bo chyba w końcu złożę ten kwit na szkodę cielesną (o ile Mężczyzna z Warszawy weźmie mi stosowny formularz z tego TUW, które ma pod bokiem, a ja – tu – musiałabym jechać przez pół miasta zwalniając się z fabryki, gdyż Towarzystwo owo pracuje do szesnastej, jak i ja. Wypełniony pocztą wyślę i godziny pracy Towarzystwa dyndają mi jakbym spodnie nosiła z fizjologicznym uzasadnieniem.

06 października 2009   Komentarze (1)
aas  
Harley | Blogi