W totka nie grałam, ale ...
I znów pochówek. Się skończyło na tym świecie wędrowanie bratu stryjecznemu mojego byłego męża (skądinąd sobie daruję, bo wisi mi to – miły, czy nie - człowiek). Junior dzwonił przed chwilą i powiedział, że jutro pogrzeb i… zapytał czy chcę też jechać. Kocham go za to! Podziękowałam. Powiedziałam, że nie, nie będę robiła „niewygody” rodzinie (czytaj – pannie mojego byłego męża, która – nie wiedzieć czemu - mnie nie lubi). Może błąd, bo znów jestem tą, która nie robi problemów. Sama nie wiem.. Dam Juniorowi kasę na kwiatka ode mnie, bo lubiłam nieboszczka. Z wzajemnością.
Wpadło trochę kasy nadprogramowej. No i nie poleciałam do Hi Mountain po kolejny techniczny ciuch tylko – z rozsądkiem godnym podziwu – wpłaciłam do jednego z banków miłościwie mnie kredytującego. I wpadnie jeszcze trochę – za fuchę i za palec złamany, bo chyba w końcu złożę ten kwit na szkodę cielesną (o ile Mężczyzna z Warszawy weźmie mi stosowny formularz z tego TUW, które ma pod bokiem, a ja – tu – musiałabym jechać przez pół miasta zwalniając się z fabryki, gdyż Towarzystwo owo pracuje do szesnastej, jak i ja. Wypełniony pocztą wyślę i godziny pracy Towarzystwa dyndają mi jakbym spodnie nosiła z fizjologicznym uzasadnieniem.
a w ogóle to bardzo ładnie się zachowujesz, z klasą, wobec byłego męża i jego rodziny, podziwiam, ja bym pewnie tak nie potrafiła - lubie robić innym problemy :)
Dodaj komentarz