Błędne koło
Umieranie z rodzeniem mi się ciśnie w życie ostatnio. Tu się rodzi coś nowego u siostrzenicy, tam niegdysiejszy adorator pakuje manatki, stryjeczny brat byłego męża idzie w jego ślady, a na ich miejsce pchają się na świat bliźnięta bliskiego kumpla. Może tak bardzo się jeszcze nie pchają, bo świat się dopiero dowiedział o ich istnieniu (a tatuś zaskoczony, że szlak, bo niby antykoncepcja była stuprocentowa, a jednak…, ale zadowolony w ostatecznym rozrachunku).
A ja se siedzę i piję pomiędzy umieraniem i narodzinami i ani jedno ani drugie - jedno nie chce, drugie nie może - być moim udziałem. Chujnia w zawieszeniu.
Sąsiad sprowadził sobie kolejne dwa koty i ma ich już sześć, a znów zaczął do mnie przyłazić z pytaniem – masz pożyczyć dychę? Albo – daj trochę tytoniu, tak na dwie fajki. Tytoniu dałam szczyptę, a dychy już permanentnie nie mam, bo się tego nauczyłam choćby mi cała setka rezydowała w piterku. Nawet głodne koty mnie nie ruszają, bo bym zwariowała. Violetta Willas mi tu, kurwa, na parterze mieszka. Tylko włosy ma jakieś czarno-czerwone powtykane w plastikowe rurki w takich samych kolorach i głosu za grosz nie ma za to techno sobie umiłowało, to stworzenie na podobieństwo błędu Pana Naszego Na wieki Wieków…
Amen :/
Dodaj komentarz