• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Harley

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
28 29 30 01 02 03 04
05 06 07 08 09 10 11
12 13 14 15 16 17 18
19 20 21 22 23 24 25
26 27 28 29 30 31 01

Strony

  • Strona główna

Archiwum

  • Maj 2014
  • Wrzesień 2013
  • Sierpień 2013
  • Lipiec 2013
  • Luty 2012
  • Styczeń 2012
  • Grudzień 2011
  • Październik 2011
  • Wrzesień 2011
  • Sierpień 2011
  • Lipiec 2011
  • Maj 2011
  • Kwiecień 2011
  • Luty 2011
  • Styczeń 2011
  • Grudzień 2010
  • Listopad 2010
  • Październik 2010
  • Wrzesień 2010
  • Sierpień 2010
  • Lipiec 2010
  • Czerwiec 2010
  • Marzec 2010
  • Luty 2010
  • Styczeń 2010
  • Grudzień 2009
  • Listopad 2009
  • Październik 2009
  • Wrzesień 2009
  • Sierpień 2009
  • Lipiec 2009
  • Czerwiec 2009
  • Maj 2009
  • Kwiecień 2009
  • Marzec 2009
  • Luty 2009
  • Styczeń 2009
  • Grudzień 2008
  • Listopad 2008
  • Październik 2008
  • Wrzesień 2008
  • Sierpień 2008
  • Lipiec 2008
  • Czerwiec 2008

Archiwum 17 lipca 2010


Velvet

Wyobraziłam sobie wielkie litery tytułu prasowego – Pan Stefan (lat 40) wygrał proces przeciwko firmie produkującej papier toaletowy Velvet. Absurdalny proces o odszkodowanie wysokości np. pięciu milionów złotych, gdyż firma oszukała pana Stefana (lat 40), który widocznie lubi czytać siedząc na sedesie i raz zapomniał zabrać do łazienki jeszcze ciepłe „Życie na gorąco”. Z braku laku sięgnął po rolkę papieru toaletowego. Czyta, czyta, że nigdy się nie kończy, aż tu nagle! Skończył się! W najmniej stosownym momencie! Co naraziło pana Stefana (lat 40) na krępującą sytuację – musiał zawołać swoją żonę, panią Zofię (lat 45), która ... I tak dalej. Przypuszczam, że Velvet tylko w Polsce pozwala sobie na tę obietnicę bez pokrycia, znając naszych sędziów kierujących się wciąż zdrowym rozsądkiem, co odbija się piętnem na takim np. panu Stefanie (lat 40) i innych oszukanych konsumentach.

 

Ukraiński papier toaletowy też mógłby pretendować do  braku końca. Jest go bardzo dużo na rolce, która nie ma tego pustego walca w środku. Zwinięty ciasno, nie jest zbyt cienki i nie ma miękkiego dotyku za to trwałością bije na głowę wszystkie wielowarstwowe rolki pachnące rumiankiem. Do czasu rumiankiem, ale zatrzymajmy się na tym etapie.

 

Kontynuując temat zbliżony do powyższego chcę oświadczyć, że psy w ukraińskich wioskach karpackich są traktowane bardzo dobrze i stalowo szara kupa z kup z kilku dni nie jest dowodem na brak dbałości o stróża obejścia. Im to zwyczajnie nie przeszkadza. Psu widać też nie, bo mógłby z wypróżnieniem poczekać aż będzie wypuszczony ze swojego małego domku z werandą, bo tak wyglądają tam psie budy.

Jest to duży podest z desek umieszczony na metalowej konstrukcji około metra nad ziemią. Ogrodzony czymś w rodzaju klatki z drzwiczkami. Podest jest tak duży, że mieści obszerną budę, obok której jest dość miejsca na polegiwanie i na wspomnianą kupę.

 

Pies był duży, w typie owczarka niemieckiego. Głośno szczekał – szczekała, gdyż pies był suką. Początkowo nie wiedziałam, jak wygląda jej życie, a że klatka robi zawsze przykre wrażenie (a’propos, śniła mi się dziś niebiesko granatowa papuga, przybłąkała się byłam zła, ze znów jakieś zwierze zabierze mi trochę przestrzeni). Było mi więc żal psa w klatce. Chciałam jej jakoś umilić to odcięcie od świata, ale się bałam. Co innego zagadać do psa wałęsającego się przy drodze i chętnego do rozmowy, a co innego pies przy budzie i do tego pies stróżujący.

Pierwszą próbę skończyłam jakieś półtora metra przed budą. Podchodziłam powoli, przemawiałam czule, a ona wciąż szczekała i migotała się w tym swoim obejściu.

Następnego dnia wzięłam czeburiaka (coś w rodzaju racucha z mięsem). Podeszłam na metr. Suka zaczęła robić przerwy w szczekaniu, przyglądając mi się i niuchając powietrze. Nie wiem czy czuła nieświeżego czeburiaka czy chciała wwąchać się w moje intencje. Zaryzykowałam. Podeszłam zupełnie blisko i dałam jej kawałek z ręki. Wzięła delikatnie, choć szybko, jakby nie miała do mnie zaufania. Ja musiałam jej zaufać, bo inaczej nie włożyłabym ręki między metalowe żerdzie.

Potem już kilka razy dziennie drapałam ją za uchem, trzymałam, za łapę – wydawałoby się przyjaźń na całego.

Aż do dnia, kiedy gospodyni wypuściła ją z budy. Wypuszczała ją regularnie, tylko ja nie trafiłam na taki moment. Tym razem byłam na podwórku. Sądziłam, że suka będzie na mnie skakała z radości, bawiła się, lizała. Nic z tego. Pierwszy raz widziałam tak wielkie przywiązanie i posłuszeństwo. Suka, która chwilę wcześniej, będąc za ogrodzeniem łasiła się do mnie, teraz miała mnie gdzieś. Skakała, namawiała do zabawy, usiłowała lizać, ale swoją panią. Tylko ona dla niej istniała, jakby świata nie było. A pani rzucała jej kawałki kiełbasy, a jak się suka za bardzo rozkokosiła, to karciła ją niezwykle ostrym, niskim głosem. Suka kładła uszy po sobie, a oczy miała szczęśliwe, jak zakochana Harley na widok Mężczyzny z Warszawy zsiadającego z motocykla na jej podwórku.

 

Pojechałam, wiem ;). Ale jestem szczęśliwa, jak on przyjeżdża, a że uwielbiam zwierzęta, to porównywanie do nich traktuję jak komplement. No, to się komplementowałam.

 

Za to świnie, to już całkiem inna historia.

 

17 lipca 2010   Dodaj komentarz
aas  

Hustler

Świat się zmienia. I spłaszcza – takie mi przyszło słowo do głowy na wspomnienie Domestosa, którego kupiłam w sklepiku w skąpanej w błocie ukraińskiej wiosce.

 

Wlewałam go potem po każdym spłukaniu muszli sedesowej, a on mozolnie przemieniał czarną dziurę złowrogo patrzącą na mnie z głębin sedesu w łagodniej spoglądające oko.

Nie mogę narzekać, dość czysto było w tym pokoju z łazienką. Kibel, jak na ukraińskie standardy też był zaskakująco czysty i biały, ale tam, gdzie zaczyna się woda w syfonie, tam zaczynała się głęboka czerń. Kiedy wyjeżdżaliśmy było tam już tylko szarawo.

 

Dwa dni padało i było zimno. Chmury gęsto zasnuły niebo, nie dając nadziei na przetarcie. Marzył mi się Domestos na obłoki. W dzień łaziłam do Wierchowiny albo do Kryworywni, bo przecież z powodu deszczu nie będę siedziała w domu. Poza tym miałam sprawę do załatwienia – ja ubranie od deszczu miałam...

 

W sklepie prawie spożywczym („prawie” było poutykane na wystawie – latarki, obcęgi i coś jeszcze) pokazałam leżący na ladzie chłodniczej jednorazowy płaszcz przeciwdeszczowy i powiedziałam, że potrzebuję takie coś, ale duuże (rozłożyłam szeroko ręce), bo motor trzeba przykryć. Kibitka powtórzyła po ukraińsku to, co jej powiedziałam po polsku, młodemu mężczyźnie, który zniknął na zapleczu.

No. I kupiłam normalną regularną plandekę do przykrycia motóra, która kosztowała około dziesięciu zeta! Fajny kraj.

 

W pokoju był też telewizor i lodówka, ale włączone mogło być tylko jedno urządzenie, gdyż albowiem gniazdka były nie tam, gdzie dawały radę dosięgnąć kable, a przedłużacz był jeden. Telewizor potrzebował dwóch gniazdek, bo to był telewizor satelitarny – znaczy za oknem była micha antenowa, no i do tego jest urządzenie, które też trzeba zasilić. Zrezygnowałam z lodówki, zwłaszcza, że temperatura w pokoju spadała poniżej 15-tu.

 

Z telewizora marny miałam jednak pożytek. Czułam się jak niegramotny w obcych językach polonus na obczyźnie i oglądałam TV Polonia, ale program przerywany był często napisem „no signal”. W poszukiwaniu czegoś zrozumiałego, choćby TV Meteo, natrafiłam na Hustler TV. Tu nigdy nie było „no signal” i nieprzerwanie gadali językiem uniwersalnym, jednakże ubogie słownictwo ograniczające się do jęków – mm, ach, och oraz yes, yes fuck – jakoś mnie nie wciągało. Akcję można by przewrotnie nazwać wartką, gdyż posuwała (sic!) się szybko, ale po każdym „w przód” cofała się i przez to w konsekwencji stała (sic!) w miejscu. Nie udało mi się wytrwać do rozwiązania intrygi, bo jakoś instynktownie przeczuwałam zakończenie.

 

A TV Kultura, to ciężki kaliber, też najczęściej trudno dotrwać do końca, takie jakieś ambitne te filmy tam dają.

 

17 lipca 2010   Komentarze (1)
aas  
Harley | Blogi