Aronia zdrowa jest, tak mówią
Zrobiłam więc z niej nalewkę, no bo co innego bym mogła?
Słaba się wydawała – na smak i na rozsądek. Jakżeby inaczej skoro półtora litra wody i jedynie pół litra spirytusu, to trzy do jednego, a do tego jeszcze sok z owoców... Nie doceniałam znaczenia pojemności kieliszka.
Jednakże rzeczywistość w kontekście ilości zaprzecza faktom wynikającym z obliczeń. A wszystko to przez oczekiwanie na rozmrożenie mielonych kotletów. Mężczyzna z Warszawy pojechał dziś z rana w siną dal (na wiosnę kwiatki rosną, lecz wiosna zbyt odległa na suknię cienką), to mogę puścić ograniczenia w niwecz.
Płody z ogrodu powoli się kończą. Śliwa ogołocona – robaczywki wylądowały w śmieciach „mokre bio”, zdrowe częściowo zjedzone, reszta przesmażona. Maliny zalane jedynie słusznym płynem, te co dojrzewają jeszcze zjadam na bieżąco. Dynia pęcznieje, nie wiem co z niej zrobię – zupę czy sernik dyniowy (pobrzmiewa czasami komuny, jak dżem pomarańczowy z dyni, ale przepis wydaje się obiecujący). Są jeszcze w dużych ilościach pomidory koktajlowe, za którymi nie przepadam.
Ale zanim wyjechał... Ogrzał, otoczył, otulił – spojrzeniem i ramionami, dotarł do zakamarków ciała i duszy, przygniótł, wyniósł na szczyty, ogolił się, cierpliwie zniósł strzyżenie.
Tylko szczap na rozpałkę mi nie narąbał. To zadowolona mam być, czy pretensje mieć? Nie mam. Poczekam, doczekam.
Szybko wietrzeje ta aroniówka. Dobrze, bo rano trzeba wyruszyć znów do fabryki, już bez etylinowego dopalacza – sezon rowerowy się zaczął.
potem prowadziłam dziecki do domu. na III piętro i słodko mi się odbijało na półpiętrach.
u nas jeszcze nie grzeją. trzeba sobie radzić.
Dodaj komentarz