Druga
Jak skończę się tytuł uadekwatni pewnie.
Pachnie mi wanilią, niedobrze. (nie trawię Kaczkowskiej – odbiegając od wanilii).
No, bo. Miałam juz nie palić, znów. Po roku czy dwóch...? Zaczęłam podpalać, okazjonalnie, rzadziej, częściej. I od dwóch dni dobrze żarło, ale dziś było wielkie sprzątanie (przy małym też by się to stało). Rozpakowywałam torbę z wyjazdu weekendowego i na dnie był tytoń. Mężczyzna z Warszawy go tam zostawił. Czyli jego wina. Przez niego zawirowałam znów z nałogiem na chwilę. Na szczęście nie przepadam za aromatami, to jest jeszcze nadzieja, że nie zmienię zdania tak całkiem.
A sprzątanie było niezłe. Wywaliłam sporo rzeczy, które przez lata wydawały mi się niezbędne teraz albo w przyszłości. Pamięć mam coraz gorszą, liczę, że minie nie zawiedzie i nie przypomni mi się nagle, że coś miałam, a właśnie wylądowało w kuble na śmieci.
Napisałam to jakoś dwa tygodnie temu. Nie dokończyłam, nie pamiętam nawet co miało być dalej. I tak zostało. Dochodziła druga w nocy. Dziś jest trochę wcześniej. Przyjemnie się lekuchno staczam z używkami i komedią romantyczną w tle, która jakoś mnie nie śmieszy ani pozytywnie wzrusza. Ale musiałam zamknąć przeglądarkę, bo zaczęły mi się już mętlić w głowie ogłoszenia z mieszkaniami do wynajmu. Tak, intensywnie zaczęłam szukać nowego mieszkania. Bez masakrycznego ciśnienia, nie jestem na bruku, ale mam dość tego miejsca. Nie mam już sił na noszenie drewna do pieca, na zwalanie śniegu z dachu – wczoraj jakaś tona zlądowała pod orzechem. Tym razem zdążyłam przed roztopami i nie mam nowego zacieku w kuchni. Tylko jakoś nie jestem z tego wcale dumna. Coraz gorzej znoszę kontakty a moją rozhisteryzowaną, niezrównoważoną, durną kamieniczniczką, która jesienią wywaliła ciężką kasę na kawałek kostki imitującej granit przed wejściem do domu i skalnik w ogrodzie, a skąpi na modernizację prechistorycznego węzła ciepłowniczego, porządny remont dachu czy choćby założenie ogrzewania rynny, żebym nie machała łopatą pod gwiazdami.
Piję sobie Coronę, której – jak powiedział taki jeden z fabryki, bywały w świecie – w Meksyku nikt nie pije. Namiastka. Jak większość w życiu mym. Choćby nie wiem jak prawdziwie imitowała prawdziwość.
Mam jeszcze trochę grzańca – gotowec z butelki. Rozgrzeje.
Dodaj komentarz