Zmiany, wyzwania, centra kompetencji! Fuj!...
Chciałabym żeby zagrali o mnie w karty. Obojętne czy w pokera – łapczywie patrząc na mnie i pragnąc wygranej, czy w Piotrusia, z lękiem wyciągając kolejne karty i myślą „byle nie ona”.
A tu nic z tego. Najpierw nowy dyrektor, co nim będzie od stycznia, opowiada o przyszłości, potem dzwoni do mnie jakiś gość o nazwisku nic mi nie mówiącym i pyta czy ktoś już ze mną coś? (w sensie czy już jakiś kierownik coś mi proponował – pracę konkretnie). Na domiar złego rozmowę zaczyna od poinformowania mnie, co słyszał, że niby zajmuję się czymś tam, co znane jest mi z nazwy, ale czego dotyczy muszę zapytać kolegę z przeciwka, bo zapomniałam oczywiście czy to wspomaga, czy dla operatorów czy może związane z biznesem.
Ja nie chcę wybierać! Nie chcę „określać swoich preferencji” ani „gdzie się widzę” (bo widzę się tam gdzie mnie nie widzą i preferencje mam ździebko sprzeczne z innymi preferencjami, ale to akurat z fabryką nie ma nic wspólnego).
Po pierwsze – mam za mało danych, nie znam kierowników, nie znam lub prawie – systemów i nie wiem kto z nas gdzie się znajdzie, a co za tym idzie w czyje obecności przyszłoby mi pić codzienna poranną kawę.
Po drugie – jak mnie borą, to mają, co chcieli. Ale już, gdy ja mówię „chcę, weź mnie”, to wypadałoby coś dać w zamian, coś wiedzieć i umieć. Wniosek prosty – umiem niewiele i jeszcze mniej :/
Długi weekend, dodatkowa godzina – chciałoby się w komforcie, emocjonalnej stabilności, cieple i bezpieczeństwie. Guzik, cała macierz niewiadomych. Teraz, jutro, zawsze…