Północ, pólnocny wschód
Jako się rzekło, wróciliśmy na ląd i pojechaliśmy wzdłuż wybrzeża na północ. Kiedy już ją osiągnęliśmy i dalsza podróż musiała przebiegać na wschód przyszła pora na kolację. Produkty były, potrzebna nam była tylko kuchnia i miejsce na sypialnię. Mężczyzna z Warszawy zostawił mnie przy sprzęcie na samym czubku cypla i poszedł się rozejrzeć. Nie wierzyłam w pozytywny wynik tego rozglądania i oczywiście się pomyliłam.
- Po lewej się ktoś rozbił, będziemy po prawej.
Jak powiedział, tak było. W krzaczorach, przy plaży. Kuchni z piecem nie będzie, westchnęłam w duchu i znów się pomyliłam. Nie był to wprawdzie żeliwny grill ani piec, ale palenisko ułożone z kamieni, osłonięte od wiatru przez niezbyt wysokie choinki. Czyli wystarczyło nadziać, doprawić i piec. Bo na kolację były oczywiście szaszłyki!
Jak ładne to było miejsce doceniliśmy rano – spokojne morze, bez najmniejszej fali i ptactwo rozgadane jak plotkarki na rynku. A było to dokładnie tutaj
na prawej krawędzi tego trójkąta. Ja uwieczniłam Mężczyznę z Warszawy przed namiotem a on mnie jak idę do mew. Idę tak przez kilka fotek, a na każdej kolejnej mew jest coraz mniej – płochliwe jakieś. Zdawało nam się że widzieliśmy i słyszeliśmy fokę szarą, ale wrażenie to nie zostało potwierdzone żadnym dowodem.
Po pięknie przyrody przyszedł czas na piękno architektury – ruszyliśmy do Tallina.
Z miastami w Estonii też jest inaczej niż u nas. Zaczynają się tak znienacka. Nie ma długich przedmieść z agresywnymi szyldami reklamującymi biznes rozkręcony za płotem, albo jakiś market, do którego „już tylko 2 km”. Jedzie się szosą, po obu stronach las i nagle tablica że miasto się tu właśnie zaczyna i ono jest – domy, ulice, sklepy. Nie rozkręca się brzydko i nachalnie, wyrasta zdecydowanie i subtelnie zarazem.
Ładny jest Tallin, choć może nie powinnam się wypowiadać po zaledwie kilkugodzinnym pobycie. Bardzo nowoczesne centrum z hotelami i jakimiś innymi wieżowcami, zwarte i niezbyt rozległe oraz szeroką ulicę ze starymi sporymi willami – w niektórych są ambasady – przejechaliśmy kilkakrotnie w poszukiwaniu nie wiem czego. Chyba niczego, a zwyczajnie Mężczyzna z Warszawy łapał się w mieście ;). Połapał się w końcu i zatrzymał motocykl przy nadmorskim bulwarze.
Mają w Tallinie plażę, opalają się na niej, kąpią się w morzu i nie przeszkadza im w tym wszystkim port, widoczny jak na dłoni. Nie widziałam śladów ropy, nie waliło niczym i nie było tabliczek zakazujących kąpieli.
Na starówce, w dość dobrym miejscu, niedaleko rynku, w ładnej kamienicy jest nasza ambasada. Stare miasto jest zadbane, jak każde. Wyróżnia je może brak tłoku, ale w Estonii niegdzie go nie ma.
Idę spać! Nici z zakończenia