• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Harley

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
30 31 01 02 03 04 05
06 07 08 09 10 11 12
13 14 15 16 17 18 19
20 21 22 23 24 25 26
27 28 29 30 01 02 03

Strony

  • Strona główna

Archiwum

  • Maj 2014
  • Wrzesień 2013
  • Sierpień 2013
  • Lipiec 2013
  • Luty 2012
  • Styczeń 2012
  • Grudzień 2011
  • Październik 2011
  • Wrzesień 2011
  • Sierpień 2011
  • Lipiec 2011
  • Maj 2011
  • Kwiecień 2011
  • Luty 2011
  • Styczeń 2011
  • Grudzień 2010
  • Listopad 2010
  • Październik 2010
  • Wrzesień 2010
  • Sierpień 2010
  • Lipiec 2010
  • Czerwiec 2010
  • Marzec 2010
  • Luty 2010
  • Styczeń 2010
  • Grudzień 2009
  • Listopad 2009
  • Październik 2009
  • Wrzesień 2009
  • Sierpień 2009
  • Lipiec 2009
  • Czerwiec 2009
  • Maj 2009
  • Kwiecień 2009
  • Marzec 2009
  • Luty 2009
  • Styczeń 2009
  • Grudzień 2008
  • Listopad 2008
  • Październik 2008
  • Wrzesień 2008
  • Sierpień 2008
  • Lipiec 2008
  • Czerwiec 2008

Archiwum 05 września 2010


Flądra, to za mało

Następnego dnia w palnie mieliśmy wyspę. Wybraliśmy największą, Saremę. Czekanie w kolejce na prom dłużyło się z powodu upału, ale nie był rady, nie mieliśmy zabukowanego wcześniej biletu, więc byliśmy w puli rezerwowej. Szczęśliwie na drugi prom już się załapaliśmy. Bilet niedrogi, chyba około 20-25 złotych za dwie osoby i sprzęt.

Sarema nawet w porównaniu z wymuskaną Estonią jest perełką. Nie wiem czy oni tak regularnie koszą tę trawę, czy mają gatunek zmodyfikowany genetycznie z kodem określającym wysokość kłosków. Obstawiam to drugie, bo ludzi z kosiarką widziałam dwóch, a trawa, nawet ta przydrożna, bezpańska była przepisowej wysokości kilku centymetrów.

Właśnie! Pobocza. Teraz uświadomiłam sobie czemu tak mi się podobały. Były porośnięte zieleniną – tą króciutką trawą i jakimiś płożącymi. Słodko właziły na asfalt, tworząc sielskie widoki, jak z obrazka.

 

Na tej wyspie zafundowaliśmy sobie jedyny posiłek w knajpie. Zachęcił nas napis, że ryby tam dają. Urokliwe miejsce. Na zdjęciach wnętrze jest puste, bo wszyscy wybierali stoliki na zewnątrz. Zabrakło mi śmiałości, żeby zdjąć gościa stojącego za barem, poczekałam aż zniknie w kuchni. A fajny był, jak dla mnie fiński w każdym calu, choć w życiu na oczy Fina nie widziałam.

 

Flądra ma to do siebie, że jest rybką niedużą zwykle, nic więc dziwnego, że po ujechaniu kilku metrów Mężczyzna z Warszawy zatrzymał się przy sklepie.

 

- Co będziemy jedli na kolację? – zapytał, a ja zaniemówiłam, bo nie w głowie mmi było jedzenie po pysznym czymś – podobno ryba z kurkami w sosie. Podobno, bo smaku ryby w tym nie wyczułam. – Szaszłyki mogą być? – dopytał retorycznie i poszedł do sklepu.

 

Zanim przyszła pora na kolację zaliczyliśmy atrakcję turystyczną Saremy – krater po meteorycie. Tu mamy dwa: na jednym ja sama, na drugim my razem, bo Estończycy sympatyczni są i jeden pan sam wpadł na pomysł, że może byśmy chcieli i zaproponował, że nam ją zrobi. „Chcieli”, to za dużo powiedziane, ale ja chciałam.

 

Do spania na dziko nic nie znaleźliśmy, ale kemping był wśród drzew i na tyle rozległy, że każdy namiot miał spore terytorium na wyłączność. A do tego oczywiście swój własny grill, bo jakże by..? Więc znów nabijałam na szpikulce mięso w marynacie na przemian z cebulą, boczkiem  papryką. Tym razem to były kurze łydeczki. Przynajmniej tak wyglądały. Ale, skoro robią tam kiełbasy z łosia, to ja głowy bym nie dała.

 

Nazajutrz odfajkowaliśmy druga atrakcję Saremy – klif. Połaziliśmy nie za długo, bo w upale niefajnie łazi się w skórach i kaskiem pod pachą. „Zaliczyliśmy”, „odfajkowaliśmy” – wcale nie znaczy „nie warto”, ale to pewna nowość w zwiedzaniu z Mężczyzną z Warszawy. On by najchętniej włóczył się po bocznych drogach, z dala od wszelkich skupisk ludzkich i atrakcji turystycznych również. Chyba ograniczenie terytorialne – nieduża jest Estonia – uczyniło go uległym na propozycje.

Nie było gór, serpentyn, drogi płaskie i niezbyt wijące. A jak Estończycy przyzwyczajeni są do równego może świadczyć znak drogowy ostrzegający o nachyleniu drogi o 4%! Muszą się czuć jak w górach, wjeżdżając na naszą Suwalszczyznę z krajobrazem morenowym.

 

No dobra, w następnym odcinku wrócimy na ląd i trzeba przyspieszyć, zagęścić, odsączyć szczegóły od sedna i zakończyć sprawę ;)

05 września 2010   Dodaj komentarz
aas  

Huśtawka

Rozjechaliśmy się w przeciwne strony tuż za wyjazdem z kempingu. Trochę żalu, trochę nadziei. Sympatyczni, to żal. Nadzieja...? Zawijamy w sreberko... Ale wracajmy do zdjęć.

 

Estonia jest porządna i czysta na sposób daleki od niemieckiego. Jest skandynawska, przynajmniej tak sobie wyobrażam Skandynawię, bo na żywo jej nie widziałam. No właśnie... Warto by tam pojechać.

Trawa starannie przystrzyżona, domy głównie drewniane, ogrodzenia, jeśli są, to niskie płotki, dobre drogi, pusto, zielono, choć roślinność niezbyt wybujała. Jechaliśmy wiejskimi drogami wzdłuż wybrzeża i rozglądaliśmy się już za noclegiem. Bałtyk w tym rejonie przypomina raczej jezioro z brzegami porośniętymi wysokim sitowiem. Zatrzymywaliśmy się chyba dwa razy, żeby odpocząć chwilę i popatrzeć. Szłam wtedy w przeciwną stronę niż on, bo miałam wrażenie, że jemu jest głównie żal. Że nie jesteśmy już w czwórkę albo, że nie jest sam. Gdyby teraz mógł pewnie by zaprzeczył, ale nie miałabym pewności czy nie robi tego dla świętego spokoju.

 

Krowy też mają czyste. Stanęłam przy narożniku rozległego pastwiska ogrodzonego elektrycznym pastuchem i przyglądałam się kilku czarnym krowom kręcącym się wśród młodych drzewek. Zauważyły mnie i przestały skubać trawę. Zbliżyły się. Po chwili zaczęły schodzić się następne. Powoli lazły z rozległej łąki i skupiały się tworząc tłum krów gapiących się na mnie. Prawie wszystkie były czarne i lśniące, może tylko z osiem brązowych naliczyłam. Zrobiłam trzy zdjęcia. Zdjęcia krowich zadów, gdyż twarze musiałabym fotografować pod słońce i nic by z tego nie wyszło.

 

Następny przystanek, to już była nasza miejscówka na noc. Idealna! Leśny parking nad morzem. Z bawialnią – huśtawką zawieszoną na drzewie, kuchnią – z dużym piecem z obracanym grillem i stołowym – wielki zadaszony kompakt, czyli stół z ławami po dwóch stronach. Sypialnię ustawiliśmy sami. Na wprost zejście do morza było kamieniste, ale ze dwadzieścia metrów na prawo była piaszczysta plaża.

Szaszłyki zasmakowały Mężczyźnie z Warszawy, więc na kolację kupił zamarynowane mięso nie wiadomo z czego, bo zrozumieć ich mowy nawet w piśmie się nie da, a na obrazku nie było zwierzęcia w całości. Marynata była czerwona, a mięso śliskie. Dość obrzydliwe jednym słowem i nabijać to na szpikulce do pieczenia trwałam w postanowieniu, że jeść tego nie będę. Zjadłam. I to nawet bardziej skora byłam do jedzenia niż Mężczyzna z Warszawy, bo miał do końca wątpliwości, czy to mięso aby nie jest surowe. Takie soczyste było!

W nocy padało. Wiem, bo znów nie mogłam zasnąć niespaniem, które męczy, a nie tym dającym odpoczynek i ukojenie. Rano znów uśmiechałam się jak gdyby nigdy nic przygotowana na to, że albo wstanie albo będzie spał do granic. Ale nie... Cieszyłam się, że jesteśmy już sami...

Potem poszedł do łazienki, czyli wykąpał się w morzu.


05 września 2010   Komentarze (2)
aas  
Harley | Blogi