Rosół
Słońca i temperatury na plusie nam dziś trzeba! Jak nigdy!
Siedzę w ciepłym mieszkaniu, za szybą pieca ogień igra beztrosko, koty leniwie rozciągnięte tu i tam, a mnie zimno przenika na wskroś na samą myśl o Mężczyźnie z Warszawy. Patrzę w zielone ślipska przymilnego Azora, popijam ciepłą kawę i odmawiam zdrowaśki w intencji dobrej pogody. Dobrej dla motocyklistów.
Bo ten szalony chłopak postanowił przyprowadzić mi dziś sprzęt, który w ubiegłą niedzielę, po oględzinach, kupiliśmy dla mnie. Przed chwilę telefonował – „Zapomniałem czegoś? Mam kartę pojazdu, ubezpieczenie, brief, umowę… Wszystko? OK., to zapinam się i jadę”.
Przed nim 200 kilometrów, z czego przynajmniej część w deszczu, bo tam pada. Tu sucho, lecz nie wiem gdzie jest teraz granica deszczu. Granica. Czy są jakieś nie do przekroczenia?
Dziś w nocy znów popłynęłam wzdłuż jednej z niewidzialnych. Bez paszportu i kontroli celnej przekraczałam ją w tę i na powrót, opanowując na wyłączność pas ziemi niczyjej.
Ależ on całuje! (muszę nagotować jakiego rozgrzewającego rosołu na wieczór). Wychodzi z łazienki, zastanawia się sekundę i rzuca swój czarny golf na podłogę przy kanapie ja go po chwili podnoszę i kładę na oparciu krzesła, bo wiem, że szara kocica uwali się nim i zostawi dziesiątki śladów swojej jasnej sierści, a on nie krzywi się, ze jestem taka akuratna ;). (a może zalewajkę i coś pikantnego na drugie danie? No sama nie wiem, co będzie najlepsze dla zmarzniętego do szpiku faceta). A potem ja wracam z łazienki i wsuwam się pod zapraszająco uniesioną kołdrę. Już jestem w strefie przygranicznej i nie zważam na znak stopu, bez zatrzymania i sprzeciwu idę na osobistą.
Kurcze! Tu też zaczęło padać :/ Dobra, idę do kuchni, nie mogę dziś spóźnić się z obiadem.
Mmmm, normalnie Pan Bóg pozwolił mi złapać go za nogi :)