Niewiele więcej od kury
Nienawidzę i kocham cud-logo, które dostałam w postaci kiepskiej jakości kseor zeskanowane do pliku pdf. Trudno pozostać obojętnym do czegoś, z czym obcowało się dziś cztery godziny, wczoraj dwanaście i po kilka godzin w dni wcześniejsze. Jakbym miała więcej zwojów nie zdążyłabym wejść z tym obrazkiem w tak głęboką relację, bo opanowałabym fotoszopa w sekund pięć i nie bujałabym się z pojedynczymi pikselami, tylko użyłabym jakichś tajemniczych zaawansowanych możliwości tego wypasionego softu i w jeden dzień sprawa byłaby załatwiona.
Ale zwojów już na starcie dostałam może nie tyci, jednakże mało. Za mało w zestawieniu z potrzebami. Potem przez lada dbałam, by ich ilość jeszcze pomniejszyć: alkoholem, trawą, fajami i brakiem snu (o upływającym czasie z jego destrukcyjnym działaniem nie wspomnę).
Natworzyłam więc warstw od zarąbania, bez ładu i składu i zrobiłam coś – nie wiem co, ale uniemożliwiło mi to skutecznie zmianę koloru niektórych pikseli. Stanęłam przed ścianą. Głową, jako się rzekło, jej przebić szans nie miałam, to obeszłam sposobem (nie od razu na to wpadłam :/). Zapisałam toto w jotpegu, otwarłam potem jako psd i poszło – wszystkie piksele były już moje!
Skończyłam z nim. Nie koniec to jednak uświadamiania sobie marności umysłu mego. Trzeba teraz przygotować webową otoczkę temu obrazku. Nie umiem, nie wiem, nie znam się! Ale ciaćki są do wzięcia, więc nie ma zmiłuj.