Pomiędzy
Nie da się uniknąć bywania w łazience, a to tam głównie doznaję olśnień i wpadają mi do głowy genialne rozwiązania. Oczywiście nie z ich powodu chciałabym omijać łazienkę szerokim łukiem, raczej powinnam przesiadywać na kiblu albo pod prysznicem jak najwięcej. Niestety, w tym również przybytku mają miejsce doznania z drugiego krańca emocjonalnego, czasem zagłębiam się w sobie, a to nic dobrego nie przynosi. Wczoraj pod prysznicem – myję się i tak się zastanawiam i nie znajduję uzasadnienia, po co ja na tym świecie byłam. Tak, byłam, bo teraz trwa dogasanie, już nie powalczę za wiele.
U niego też minorowo. Chyba nawet bardziej niż mi mówi. Czuję, że nie daję już tego co kiedyś, albo raczej brać mu się nie chce. Rad by ręce wyciągnąć, ale mu się nie chce. Chętnie by coś zrobił, ale mu się nie chce. Zniechęcony, zmęczony, spragniony, tęskniący. Za czymś. Powinien zostawić mnie, bo traci czas, zostawić, poszukać ładnej młodej panny z gęstymi jasnymi włosami i białymi zębami, pokochać, zrobić co należy i posadzić wreszcie to drzewo, do którego będzie chętnie wracał. Tego mu trzeba.
Staram się nie wyżalać. Postanowiłam po raz kolejny, że nie będę na tych wakacjach, po tym jak dwa razy nie wytrzymałam. Jak się już uspokoiłam patrzyłam na niego i pytałam siebie - cóż on może? Nic nie poradzi, że jest jak jest. A wczoraj niepotrzebnie się rozkleiłam. To przez ten prysznic. Za bardzo się rozkleiłam, bo nie wystarczyło mi rozsądku, który rozpłynął się we łzach. Zabrakło mi go i nie utrzymałam palców za zębami i wyggadałm się, że beznadzieja mi łzy z oczu wyciska. Nie zrobię tego więcej. On przecież pocieszyć mnie nie może i nie ma tym złej woli.
Nie zadziałało. Tak powiedział, kiedyś.
Jeśli nie działa, to płakać należy na osobności. W jego towarzystwie trza się uśmiechać, żeby się do końca nie rozleciało.