Palec boży
Tytułowy miał z pewnością swój udział w tym zdarzeniu, którego głównym bohaterem jest mój palec, duży u prawej nogi.
Ten boży sprawił, że kierowca w zaparkowanym aucie powoli otwierał drzwi. Boży palec zadziałał i udało mi się ominąć kierownicą otwierane powoli drzwi zaparkowanego auta. Palec boży ustrzegł mnie przed wpadnięciem pod koła wyprzedzającego mnie zielonego auta. I ten sam palec boży kazał zatrzymać się białemu autu jadącemu za mną. Palcu bożemu nie dorównał mój palec, który spoczywając na pedale przywalił w powoli otwierane drzwi auta zaparkowanego przy ulicy. Wyrżnęłam na asfalt obijając się wcześniej o zielne wyprzedzające mnie auto. Ten w zielonym pojechał dalej, może od razu do lakiernika, bo podobno miał niezłą rysę na tylnych drzwiach i pewnie wspomnienie świąt w żyłach skoro się nie zatrzymał. Przy lądowaniu palec boży też miał swój udział, bo głowa nie spotkała się z matką ziemią i rower, a w nim nowiutka przerzutka wyszły z tego wszystkiego prawie bez szwanku. Palec boży czuwał też, nad służbowym kompem, który miałam w plecaku.
- Nic się pani nie stało? Boli panią głowa? Może pani chodzić?
- Muszę usiąść – i chciałam na krawężniku.
- Nie, nie. Proszę usiąść w samochodzie.
I znów czy mnie głowa nie boli, czy się nie kręci. Nie bolała i nie kręciło, ale z lekka na rzyganie mi się miało z wrażenia.
- Jedziemy do szpitala.
- Zaraz, chwila, może nic mi nie jest.
Krakowskim targiem pojechaliśmy na pogotowie. Dobre auto trafiłam – mazda 626 combi. Gość załadował rower do bagażnika i pojechaliśmy. Rejestratorka zawiadomiła policję, bo taka procedura, ale policaje przyjazd uzależnili od mojej decyzji. Zdecydowałam, że zdecyduję, jak będę wiedziała co mi jest.
Kilka godzin czekania. Gość parę razy wychodził na fajkę i „żeby pani była spokojna” dał mi swoje prawko – kategorii A, B i C. Zazdrościłam mu tej fajki i prawka kat. A, ale stopa bolała no i nie wiedziałam kiedy w tej dziwnej ruletce zostanie wylosowane moje nazwisko, bo kolejność wyczytywanych nazwisk nijak się miała do kolejności przyjścia. Zauważyłam, że większość opuszcza pogotowie z gipsowym kozaczkiem na prawej nodze… Potem uświadomiłam sobie, że ile gipsów tyle rozciętych par spodni będzie tego dnia, bo niezależnie od płci wszyscy zagipsowani w nich byli. Przyszła kolej na bucik z wysoką cholewką i dla mnie. Łokieć okazał się tylko mocno obtarty i obity.
- Czy ja potem zdejmę spodnie przez ten gips?
Pani oblekała moje dżiny i sucho stwierdziła – Nie.
Żadnej szmaty, ścierki, ręcznika, starego fartucha nie miała do pożyczenia, ale ja i tak ściągałam już spodnie, bo kupiłam je dopiero co. Szczęśliwie pod polarem miałem jeszcze rozpinany sweterek i podkoszulek. Podkoszulek został na tułowiu, rękawy od swetra zawiązałam z tyłu okrywając ździebko przód mego niemal gołego ciała, a polar zawiązałam z przodu by bronił dostępu wścibskim spojrzeniom do mojego, znaczy mojej – pupy. W sytuacjach chorobowo-kontuzyjnych poziom wstydu u mnie drastycznie maleje i było mi wszystko jedno jak wyglądam. W takiej „kreacji” i w mokrym i ciepłym kozaczku podszytym miękkim białym futerkiem zostałam posadzona na wózku i wywieziona z gipsowni.
Skoro złamanie, to niech już te policaje przyjadą, bo odszkodowanie jakieś się przyda. Czekamy więc. Wpadłam na pomysł, co by Majki przywiózł mi spódniczkę, ale jak już z nim rozmawiałam, to moje wymagania zmalały do choćby ręcznika, czy kocyka dostatecznie dużego, by okręcić moje 90 cm w biodrach. Zanim ustaliliśmy, że może być kocyk w pastelowe różowo-lila paski wypytał co i jak i czy mam czym wrócić. Kiedy dowiedział się, że gość jest cały czas ze mną stwierdził, że zrywam faceta na stłuczkę, ale wyjaśniłam mu, że to rocznik mojego Juniora i choćby to mnie powstrzymuje, a są jeszcze i inne względy.
Przywiózł mi kocyk razem z drugim kumplem. Przedstawiłam ich sprawcy, z którym od razu znaleźli wspólny język, gdyż sprawca też motocyklista.
Policja nie kazała na siebie długo czekać. Przyjechało dwóch miłych znających swoją robotę. Byli duzi, w czarnych uniformach i kamizelkach odblaskowych. Urządzili sobie biuro w końcu korytarza, na stojącej tam leżance. Wszyscy cierpiący czekający od kilku godzin na swoją kolej nagle przestali narzekać na służbę zdrowie i zwrócili głowy w naszą stronę uważnie się przyglądając i przysłuchując. Było składanie zeznań, spisywanie protokółu i dmuchanie w balonik. Potem kolejka cierpiących uczynnie instruowała kumpla kierującego wózkiem ze mną na nim, którym wyjściem ma wyjechać i że drzwi same się otworzą. Sprawiliśmy, że czas im szybciej zleciał, bo faktycznie cztery godziny czekania na diagnozę i pomoc, to trochę dużo.
Nas czekała jeszcze wizja lokalna w miejscu zdarzenia – fotki, pomiary, te sprawy i byliśmy wolni. Sprawca zawiózł mnie do domu, wstawił rower do komórki i – z pomocą sąsiada- wtaszczył mnie na pierwsze piętro.
Potem przyszedł Majki, zrobił jakieś żarcie, a ja zaczęłam zliczanie prostych czynności, robionych zwykle bezwiednie, mimochodem, bez wdzięczności za możność ich wykonywania. Wspomagając się ciupagą – pamiątką z Zakopanego, którą przywiózł mi tej zimy Mężczyzna z Warszawy - zliczałam też ilość podskoków od kanapy do kibla i cieszyłam się, że mam tak małe mieszkanko.
Dziś mam już wypaśne kule – Mężczyzna z Warszawy (dobry z niego chłopak) wczoraj przywiózł mmi je niespodzianie, dziś pojechał, by jutro wieczorem wrócić. Mógłby wrócić na dłużej, bo nawet z wypaśnymi kulami nie da się z kuchni do pokoju przynieść filiżanki pełnej kawy bez wychlapania jej na podłogę. Wszelkie kombinacje sprawiają, że gorącej kawy sama sobie nie podam w salonie ;) Bo stygnie po drodze, tak długo trwa transport.
Wyrabiam sobie obręcz barkową, bicepsy i inne z górnych partii oraz lewa nogę. Jak prawa już przestanie boleć, to też mogę ją jakoś przećwiczyć i to z niezłym obciążeniem :)
Miło nie łazić do fabryki i inkasować kasę w pełnej wysokości, jako że to wypadek w drodze do pracy, ale tym sposobem kolejne plany spaliły na panewce – nie poćwiczę ciasnych skrętów na sprzęcie, nie usiądę też jako pasażerka na sprzęcie (chciałam napisać: sprzęcie Mężczyzny z Warszawy, ale powstrzymała mnie dwuznaczność ;)), nie pobiegam, nie poćwiczę, nie pójdę na spotkanie autorskie z Piątkiem i wymieniać bym tak mogła jeszcze.
Jeden plan mi się udał – mam już prezent urodzinowy dla Mężczyzny z Warszaw! Kupiłam go jeszcze przed Świętami. Ha!
PS. Sanguś, ja ten PIT wysłałam netem, a tego wcześniej zrobić nie było można. To rewolucyjne rozwiązanie wprowadzono dopiero co ;)