Zakłócenia we wspomnieniach.
Wracam dziś z fabryki (bynajmniej nie tanga, Maryniu ;)), a przed domem sąsiad robi włosy jakiejś pannie. Na ganku siedzi laska sąsiada. Jest jeszcze gość, co przyszedł z panną od dredów, legwan i kot.
Część, cześć i idę dalej, a sąsiad do mnie tymi słowy:
- Zaczekaj, zaczekaj! Daj mi klucze, bo chcę wziąć grilla. (chciał klucz od komórki, bo tam jest grill, który kiedyś przywiózł Majki i se grilowaliśmy kiełbasy).
- Słucham!? Nie dam ci kluczy!
- A przepraszam, pożycz.
Wszystko żartem, niby. Powiedziałam, że kluczy nie pożyczę, mogę co najwyżej mu grilla pożyczyć. Otworzyłam komórkę, wziął grilla - Krzesła też biorę - i łapie moje dwa ogrodowe.
- O krzesłach nie było mowy!
Postawił je, bo zwątpił czy aby na pewno żartuję. Moje "No weź, weź" tak go zachęciło, że drapnął jeszcze worek z węglem, bo "to już resztka, to wykończę". Zawrzałam, spojrzałam groźnie, ale pozwoliłam!
Poszłam na górę. Koty oczywiście wyjść nie chciały, bo za duży harmider na dole. Odpaliłam gg i poskarżyłam się Mężczyźnie z Warszawy, który poprzedniego dnia mówił, że fajny mam ten ganek.
"nie taki fajny ten mój ganek, bo właśnie jest okupowany i nie mogę z niego skorzystać"
Okna sąsiad rozwarł na setkę, by muzyczka im łatwiej w uszy się wdzierała. Wdzierała się również i w moje - TECHNO!! Wbijała mi się coraz głębiej w głowę. Po godzinie, wzorem Azora, schowałam się w łazience, to jego sposób na burzę, której się boi. Mnie to niewiele pomogło, ale wylazłam dopiero, jak przycichło - skończyła im się jakaś porcja tego łupania i nikomu widać nie chciało się iść do mieszkania zapodać następną.
Usiadłam przy biurku, włączyłam radio i prawie równocześnie z jakimś nieznośnym utworem z "open er festiwal" walnęło i z dołu, bo komuś się jednak zachciało. Znów to samo, tylko głośniej. Znów łazienka, pomogła jeszcze mniej, bo łomot utorował sobie szeroką aleję do wnętrza moich uszu i całej głowy wcześniejszą uporczywością. Wyszłam i zamknęłam okno. Sąsiad chyba to zauważył, bo za chwilę zadzwonił domofon - Harley, już możesz otworzyć okno, zaraz przyciszam, to ostatni kawałek. Podziękowałam.
Po kilku minutach ucichło wszystko, rozmowy też. Jakby wszystkich wymiotło. Odczekałam jeszcze trochę i zaryzykowałam wyjście na ten ganek, co to niby można mi go zazdrościć.
Koty nieśmiało za mną.
Klientki z fatygantem nie było, laska sąsiada też się ulotniła, a sąsiad zwierzęta zabrał do domu i sam też tam był, bo okna nadal otwarte. Usiadłam na jednym z MOICH krzeseł i pociągając pifko spaliłam fajorka.
Grilla dziś już nie będzie, bo jak tak siedziałam, to usłyszałam, że sąsiad tłucze garami w kuchni, a po chwili poczułam mdlący zapach - mieszanina curry ze smrodem kadzidełek i czymś, co przypomina woń, a raczej odór ogrodu zoologicznego. Znaczy robił sobie żarcie. (ten odór nie z patelni tylko z mieszkania, bo zwierząt dziwnej maści sporo, a do czyścioszków sąsiad nie należy, tylko włosy sobie godzinę żeluje przed wyjściem i podobno używa fluidu do twarzy „bo ładniej wygląda”).
Potem nawet zamieniliśmy kilka zdań o Sikaczu (jednym z dwóch jego kotów) i jak się schował (znaczy zabrał łeb z okna) poszłam se do siebie na górę.
Zaraz zejdę zapytać Azora czy wraca na noc do domu i schowam do komórki krzesła i grill.
Może udało mi się temu z dołu obrzydzić kiełbaski przyprawione dymkiem z węgla drzewnego...? Oj, oby! ;)
Jakiś lepki gość, ale dobrze. Jak mawiają - nic nie jest bez przyczyny, czy może raczej bez potrzeby. W każdym razie Bozia wie co robi, jak mi takiego typa stawia na drodze, znaczy w jakimś celu. I ja ten cel odkryłam! Re-we-la-cyj-na jest to szkoła asertywności!
Tylko, kurna, nauka w niej jest ciężka, jak szlak, gorsza niż całki albo historia starożytna, czy nawet chemia... Uch.
Chyba dziwaczeję :/
Dodaj komentarz