Żaglowiec
W piątek napisałam notkę i została „w szufladzie”. Wczoraj wieczorem napisałam do admina, dziś odpisali, że działa. No to żeglujemy…
Dowiedziałam się, że w ubiegła niedzielę umarł taki jeden gość, co się we mnie swego czasu zadurzył. Trochę za wcześnie to zrobił – w sensie umarł. Chyba był na to przygotowany, a może sam to przygotował, bo coś tam pisali o jego liście pożegnalnym, że niby mamy się weselić. Na jutro do jego domu żona i córka zapraszają na przyjątko pożegnalne. Na jakiejś półce pewnie stoi żaglowiec, który kupił dla mnie nad morzem, gdzie pojechał sam, bo ja widząc kolosalne dysproporcje oczekiwań odmówiłam. Po powrocie nadal odmawiałam. Miał mi go pocztą przysłać, lecz tego nie zrobił. Mam jego dwie płyty, których mu nie oddałam. Mam je podwojone, bo zrobiłam kopie, ale nie złożyło się w tym oddaniem. Wydrukowana korespondencja poszła już dawno na podpałkę którejś zimy, a wersję elektroniczną unicestwiłam magicznym Shift+Delete. Nie żeby żal mi było tego niedoszłego wdowieństwa tylko jakoś zatrzymałam się w biegu po pozytywnym kopniaku na rozpęd, jaki dostałam po urlopie, z którego wróciłam w ostatnią niedzielę. On ma już za sobą trudy układania sobie tego, co człowiek sam może sobie ułożyć. Mówią, że ułożyć można wszystko. Może racja, pod warunkiem, że się układa z klocków dających się układać, a nie z tych najbardziej kuszących. A zwykle kuszą te w innych rękach, układających całkiem inną mozaikę.
Ładny był dzisiaj dzień, pogodny. Tylko zmrok już tak szybko zapada…
Dziś też jest ładny dzień i nie wybiegam zbyt w przyszłość, w zapadającą wieczorną ciemność. Idę na słońce :).
Dodaj komentarz