Wal się
W dupie nadal przebywam, znaczy nie palę. Chwilowo. Tego się trzymam. Nie, że jakieś ostateczne rozwiązania, definitywne rozrachunki, już nigdy! („jak okrutnie dwa słowa te brzmią”...).
Niezależnie od powstrzymywania się coraz gorzej reaguję na dziadostwo razem na raz. Byłam z dziećmi (Junior z Poślubioną) u moich rodziców. Źle znoszę te spotkania, a po nich potrzebuję czasu by powróciła tolerancja i zwyczajna życzliwość dla najdrobniejszej przeciwności stającej mi na drodze.
Starzeją się. Normalna sprawa. Nawet przyspieszenie tego procesu jest do zaakceptowania – trzęsące ręce, wyjący aparacik słuchowy, gubienie jajka w połowie drogi na talerzyk, to pryszcz. Nie mogę znieść ich wzajemnej wrogości.
Oni się nienawidzą i obwiniają za własną starość.
Oboje są życiowo niespełnieni. Ojcu nie wiem czego żal? Chyba braku wypełnionego trzosu bez dna, bo nie ma takiej kasy, której nie umiałby roztrwonić. Mamuśka miała marzenia bardziej wyszukane, które mogła zrealizować, ale poświęciła je. I teraz uśmiecha się słodko jak Lukrecja Borgia, bo z chęcią dolałaby trucizny, ale wmawia sobie, że „to dobry człowiek”, że „tyle lat razem”. O kant te lata! Wolałabym poświęcić rodzicom dwa razy więcej czasu i odwiedzać każde z osobna. Ale nie. Oni są wytrwali, pokonali kryzysy... Dla ścisłości kryzysy pokonywała mamuśka, bo – paradoksalnie – to ona nosiła portki w tej rodzinie. A paradoksalnie, gdyż portki owe cieniutkie jakieś i zmięte były przez tatusia niemotę życiową, który spojrzeniem potrafił tym portkom rozprasować kant. Ale zdjąć ich nie miał odwagi, bo trzeba by je założyć, a to już duża niewygoda.
Niewygodna jest odpowiedzialność, której on nie ma. Mamuśka ma. I płaci życiowe frycowe.
Składam ręce, że płacić za nie swoje nie będę. Ale niepokojące jest, że wciąż co jakiś czas – ostatnio cztery razy po rząd – śni mi się mój były mąż, skądinąd... nie lubię tych snów i nie wiem po co one są.
Zapłacę. Nie frycowe, ale zapłacę.
Z pewnością. Każdy musi.
Jak?
Mogę się domyślać. Inaczej niż mamuśka.
A dziś jednemu szczylowi we fabryce, którego porosiłam o odniesienie rzutnika, a on – rozwalony na krześle – rzekł był „ja niosłem w tą stronę”, ale potem się zreflektował i coś jęczał, że może pomorze powiedziałam na forumie tytułowe: Wal się!
A sytuacja w fabryce uśmiechnęła mnie :). Trzeba pokazać szczylowi gdzie jego miejsce :D
Dodaj komentarz