W pełnym słońcu
Potem było już tylko lepiej, między nami, bo pejzaże się spłaszczały powoli. Braszów – dwie noce w hoteliku, który nie miał pokoju z numerem 13 a pod czternastym szczęśliwie było nam i blisko, bliziutko. Miasto nie zrobiło na mnie większego wrażenia, a mówią o nim, że drugi Kraków. Trudno mi wyrokować, bo Krakowa nie znam i nie darzę specjalną estymą. Z Braszowa ruszyliśmy nad morze. Żeby było szybciej wybraliśmy autostradę A2. Przejazd nią był drogą przez piekło, choć wydawało się niemożliwym przeżyć coś gorszego od obwodnicy Bukaresztu. Obwodnica! Jest dopiero w planach i częściowo w budowie. To zwykła droga, wąska jezdnia, potwornie dziurawa, ze zwężeniami, bo coś tam niby budują, zapchana jadącymi w żółwim tempie tirami, których nie sposób wyprzedzić. Do tego upał i kurz, bo droga wiedzie przez industrialne tereny z gigantycznymi magazynami i hurtowniami. Chyba dobrze radzą w necie ludzie bywający w Rumunii, żeby jechać przez miasto. Mieliśmy taki zamiar, ale Mężczyzna z Warszawy szybko zniecierpliwił się korkiem na wjeździe i zawrócił na tę pioruńską obwodnicę, Z tym tylko, że korek był na trójpasmówce i wciąż poruszaliśmy się do przodu slalomem pomiędzy samochodami. Być może utknęlibyśmy w jakimś momencie, ale tego się już nie dowiem – ominęliśmy miasto.
Autostrada – 141 km., wybudowana z kasy unijnej. Jak im się to udało? Przecież się nie da, wiemy coś o tym, nieprawdaż? Nawierzchnia równiutka, telefony SOS w przepisowych odstępach, parkingi, wszystko cacy tylko, że z nieba żar się lał niemiłosierny i nawet wiatr wdzierający się pod skóry we wszystkie wywietrzniki i przez porozpinane zamki błyskawiczne sprawiał wrażenie jakbym stała przed farelką nastawioną na najwyższy stopień grzania. Krajobraz płaski i nudny, jak młode dziewczę bez biustu, rozgrzane powietrze tworzące fatamorganę – wrażenie, że za dwieście metrów wjedziemy w wodę i te parkingi, rzeczywiste, ale niczym nie osłonięte przed słońcem, odstraszały od zatrzymania się przekonaniem, że można tam tylko umrzeć z przegrzania. Nie zauważyłam na nich żadnych nasadzeń, więc i za kilka lat nie będzie tam drzewa dającego ukojenie swoim cieniem. No, skoro mnie, ciepłolubnej istocie, było tam za gorąco znaczy było koszmarnie.
Z Konstancy skręciliśmy na południe i jadąc wzdłuż wybrzeża szukaliśmy miejsca na nocleg. Było ciężko o kawałek spokojnego i nie rozjeżdżonego przez ciężarówki miejsca. Budują Rumuni nad morzem na potęgę. Robią to bezładnie, bez planu, bez jakiejkolwiek wizji całości, nie zawracają sobie głowy uporządkowaniem tereny wokół już postawionych budynków. Ale byłam tam z Mężczyzną z Warszawy i choć niedowierzałam, że da radę, dał. Zatrzymał się na skarpie nad morzem, tworzącej niewielki cypel. Z dala od zabudowań i tuż nad morzem, nie liczą dzielącej nas od niego wysokości.
Rozstawienie namiotu graniczyło z cudem. Wiatr był tak silny, że z trudem utrzymywałam namiot podczas gdy on usiłował wbić szpilki w suchą, twardą i gliniastą ziemię. Ale postawił. I nie zwiało nas w nocy do wody, choć i w namiocie było burzliwie ;)
… cdn…
Spinki będą gotowe na wtorek. Odbierze je Junior, bo my wracamy w środę, a w czwartek Mężczyzna z Warszawy ma już być u starszych i będzie podobno pomagał w robieniu weselnej kiełbasy… Jedziemy na Tyski, który w tym roku Tyskim już nie jest. Trudno festiwal Ryśka Riedla określać zwyczajową nazwą skoro odbędzie się w tym roku w Chorzowie.
Pozdrawiam.
Dodaj komentarz