Spinki
Droga transogarska jest niewiarygodna, do tej pory nie widziałam ładniejszych krajobrazów ani ciekawszego rysunku zrobionego kredką z asfaltu. Wije się jak wąż, kręci i wykręca zawsze którąś stroną przytulając się do zbocza. Niekiedy wwierca się w skałę i prowadzi przez tunel. Przykleja się do gór czasem podtrzymywana od dołu potężnymi betonowymi łukami wspartymi na pionowych blokach gubiących się gdzieś w dole w gęstwinie zieleni. Nie znalazłam w necie zdjęć z ujęciem od dołu tej fantastycznej modelki, sama też takiego nie mam, ten kisiel nad nami oblepiał mi ręce. Pozostanie wspomnienie, póki go skleroza nie zeżre.
Nawierzchnia do przełęczy gładka jak masło. Nawierzchnia za przełęczą dziurawa jak ser! W końcu dotarliśmy do tamy – ja z obolałym tyłkiem, Mężczyzna z Warszaw chyba z obolałymi rękoma, ale głowy nie dam, bo małomówny był przecież przez tego focha.
W planie był nocleg nad zalewem, ale to nie takie proste, bo zalew gdzieś w dole, a szeroka leśna droga kilkanaście metrów nad nim i zjazdów nadających się dla motocykla nie było. Trzęsło niemiłosiernie i już nie z powodu mojego tyłka, a ze współczucia dla sprzętu powiedziałam – Dalej sam, ja idę piechotą. Pojechał, bo gdzieś tam, miał być kemping. Idę sobie, idę, mijają mnie auta, Az jedno z nich się zatrzymało – jakiś pickup. W szoferce facet za kierownicą i dziewczyna z dzieckiem obok. Coś do mnie mówią w tym niezrozumiałym rumuńskim, ja się głupio uśmiecham, ale dziewczyna coś piuknęła po angielsku. Znała go niewiele lepiej niż ja, ale się dogadałyśmy. Wyjaśniłam, że idę, bo droga dziurawa, a facet motocyklem podąża do kempingu. Zaproponowali, że podwiozą. Popatrzyłam na stertę desek na kipie, ale co tam, już się chciałam tam ładować. Okazało się, że za nimi jechali jacyś znajomi, oddali dzieciaka do tamtego auta, a ja przytuliłam się do ładnej Rumunki w szoferce pickupa. Nie ujechaliśmy daleko, bo zobaczyliśmy zaparkowanego Bandziora, Mężczyzny z Warszawy nie było. Po chwili się znalazł. On z angielskim za pan brat, to dogadał się sprawniej niż ja i nie dał mi już wsiąść do auta, bo za daleko do kempingu, benzyny ma mało, a pickup to diesel i mimo chęci tych fantastycznych ludzi nie mogli nam użyczyć paliwa. Oni pojechali tam, a my z powrotem, do tamy, do miasteczka, zatankowaliśmy, znów do tamy i na kemping, ale od drugiej strony zalewu – podobno miała być lepsza droga, nie była, ale dojechaliśmy. Był hotelik, domki i rozległa łąka z pasącymi się końmi. Mężczyzna z Warszawy poszedł załatwiać sprawy, wrócił z wieścią, że wziął domek. Zapytałam czy namiotu nie można? Upewnił się, że nie chcę domku, poszedł i wrócił z informacją, że możemy rozbić namiot.
Tego wieczoru też mieliśmy Cotnari, ale popijał jak z łaski. Kanapki jadł na stojąco, zapatrzony w dal.
- Idź spać, jak się nudzisz.
- Zaraz pójdę.
Poszedł, ja dokończyłam wino i też weszłam do namiotu. Wywiał mnie z niego nad ranem chłód metafizyczny. Bo pomimo przyjemnego popierdywania koni tuż za brezentową ścianą, ich pochrapywania i odgłosów żucia czułam się całkowicie opuszczona przez świat, ludzi i wszelkie istoty żywe. Istota obok mnie zawinęła się w szczelnie w śpiwór jak mielone w naleśnik. Zdolny jest, bo śpiwory spięte były, ale on to potrafi. Kiedy wróciłam obudził się. Miałam ochotę rozpiąć śpiwory bez słowa, powstrzymałam się jednak. Zrobiłam jeszcze więcej – odezwałam się i zaproponowałam żeby wziął sobie swój śpiwór na wyłączność. Początkowo niby nie zrozumiał, a ja nie miałam ochoty na kolejny krok ku i nie zamierzałam wyjaśniać. Zrozumiał. Zrezygnował z naleśnika, nawet przytulił, a godzinę później nawet zapytał niewinnie – Co się dzieje?
Dowiedziałam się, że to niby ja postawiłam barykadę, której on nie chciał burzyć! Szczęśliwie jakoś się rozsypała, nie powiem żebym wyszła z tego bez szwanku, ale kto by tam zważał na zadrapania, już dawno nie zważam na własne.
…cdn…
W ubiegłym tygodniu zapytał czy pomogę mu kupić garnitur – ten, który ma w szafie uznał za nieodpowiedni (rok temu nawet nie wspomniał, że go ma). Przyjechał, pomogłam. W niespełna trzy godziny oblecieliśmy około dziesięciu sklepów i wróciliśmy do domu z garniturem, koszulą, krawatem i paskiem do spodni. Dobrze się z nim robi zakupy – wie czego nie chce, a to co akceptuje przymierza i zadaje się na mój osąd. Kiedy mówię – nie – zdejmuje i idziemy dalej. Za kilka dni będzie miał jeszcze spinki do mankietów, które idę jutro zamówić do mojej koleżanki biżuterniczki. Będą z ametystem, miałam w domu dwa takie w sam raz.
Dobrze mu w tym galowym stroju. Na weselu brata będzie atrakcyjnym kąskiem dla panienek i mężatek. A mogłam powiedzieć – Bierz! – kiedy pokazał mi stalowy błyszczący garniak, sztywny jak z papieru. Wyglądałby w nim komicznie. Tylko po co? Jego ujmujący uśmiech i tak odwróci uwagę od tandetnego stroju, to lepiej niech ma coś dorównującego jego miłemu usposobieniu…
Nasuwa mmi się analogia… Nie, nie! To gruba przesada i nadużycie, porównywać te zakupy z tamtą historią! Ale czuję się ździebko, odrobinę, troszeńkę podobnie. Ja zrobię prawie wszystko dla mężczyzny, którego darzę najwyższą atencją i daje mi to radość. Sam zresztą zagubiłby się w tych wieszakach.
I co on by zrobił beze mnie ;)
Dodaj komentarz