Początek albumu
Najprościej byłoby dać linkę do picasy, gdzie założyłam album Estonia i wgrałam zdjęcia opatrzone stosownymi opisami. Dołożyłabym kilka zdań o tym, czego nie sfotografowałam i szlus.
Ale linka zbyt długa jest i sięga za głęboko i w oczy zagląda, więc trzeba się posłużyć samymi słowami.
Tym razem mieliśmy towarzystwo. Cztery dni byli z nami dwaj kumple. Zatem skład był następujący: my na badziorze, Majki na VX-sie i Włodek na Zefirze. Majki miał jechać z nami na całe dwa tygodnie, ale perturbacje sercowe nim zawładnęły – najpierw miał złamane i całkiem zrezygnował z wyjazdu, ale w Chorzowie się prawie zakochał i skrzydła mu urosły, ale wystarczyło ich tylko na te cztery dni właśnie, bo potem uniosły go z powrotem do nowej Miłości. Włodka namawiać nie trzeba było, choć miał prawo marudzić – świeżak (jak się o nim wyraził Mężczyzna z Warszawy), bo przejechał dopiero ze 4 tys. km, jeszcze nigdy swojego kawasaki tak daleko nie zabierał, a na dokładkę wciąż leczy stopę, którą rok temu zmiażdżył mu ździebko samochód. Miesiąc temu miał kolejną operację, bo wyjmowali mu jakieś kości ze śródstopia – chyba się nie przyjęły czy co..? Ale chłopak dzielny był i nawet dało się go zmusić, żeby rozpędził maszynę trochę bardziej niż 110.
Trasa była następująca: w poniedziałek wyjazd nad Brożane, tam nocleg. We wtorek nocleg na kempingu nad morzem na Łotwie, a w środę już Estonia.
Nad Brożanym było, jak zwykle, cudnie. Nawet się wykąpałam i usiłowałam pływać, co było żenującym przedstawieniem, zważywszy na moje jęki i krzyki, że się boję, i że ma mnie pod żadnym pozorem nie puścić, bo go rzucę na zawsze! Znaczy Mężczyzna z Warszawy trzymał mi rękę gdzieś w okolicach piersi i miał być mi podporą, dnem i deską ratunku. Bo jak tylko poczułam, że jej nie czuję topiłam się, choć woda sięgała mi do wspomnianego już biustu. Ale zostałam pochwalona, i słusznie, bo samo wejście do wody było wyczynem. Je tego często nie robię i już. Pobrzechtaliśmy się wszyscy z wyjątkiem kulawego Włodka, bo nie mógł zamoczyć stopy z opatrunkiem.
Zajrzę, co jest na pierwszym zdjęciu... Łotwa. Widok ogólny Kemping nad morzem, 70 km za Rygą. Zjedliśmy śniadanie i trwają dywagacje co dalej. Majki już chce wracać, Włodek rad by dalej, ale zdecydowany nie jest. Widać dwa motóry, dwa namioty i ciężki drewniany stół z dwiema równie solidnymi ławami. Jest też grill, który tutaj jest ciężką żeliwną misą obmurowaną kamieniami tworzącymi niewysoki kopczyk. Wszystko otoczone sosnami, między którymi – lekko w dole - prześwituje plaża i morze. Na drugim jestem ja dłubiąca palcem w uchu, a trzecia to fotka pod tytułem "Zakochany Szekspir", czyli Majki pisze słodkości do swojej świeżutkiej Miłości – esemesa rzeźbi.
To już jest po podjęciu decyzji, że nie wiemy w prawdzie w jakim składzie jedziemy dalej i czy dziś, ale chłopaki wiedzą, że chcą szaszłyki. Mężczyzna z Warszawy, jako najlepiej orientujący się w terenie został wysłany po mięso i jakieś druty. Spisał się oczywiście jak trzeba, przywiózł mięso, cebulę, paprykę i normalne długie szpikulce do szaszłyków. To one zagrały główną rolę na kolejnym zdjęciu – Majki i Włodek pojedynkują się na szpady. Po obiedzie zerwał się zimny wiatr, który malowniczo wydymał mi spódniczkę – Majki uwiecznił to dla potomnych i zapadła decyzja, że zostajemy tu do następnego dnia. Ale wiatr widać wywiał chłopakom ten pomysł, bo kiedy ustał plany się zmieniły i zaczęło się pakowanie. Pojechaliśmy do Estonii.
Dodaj komentarz