Litości!!!
No, dobra. Wysłuchuję zwierzeń, pozwalam wypłakiwać się w klapę (o klapie marynarki mówię, w sensie paralela taka), dodaję otuchy, staram się poprawiać humor. Czasem nakarmię, zawsze wypiję dla towarzystwa. Jest OK., jak chodzi o kumpli, czasem jakieś młode dziewczę też się przewinie. Ale przepraszam bardzo! Dlaczego dziś będę miała sesję terapeutyczną z teściem mojej siostrzenicy, to już nie rozumiem! Wiem, że człowiek na krawędzi i może mu się w końcu udać – ostateczne rozwiązanie, znaczy. Tylko, że ja z nim zamieniłam może z pięć zdań w czasie pogrzebu jego małżonki i potem na dwóch spotkaniach rodzinnych.
Normalnie cała kipię! Ze złości! Noc miałam nieprzespaną, bo fabryka mi dupę zawracała, jaka będzie dzisiejsza pojęcia nie mam. Moje demony napierają na mnie ostatnio ze spotęgowaną mocą, opędzam się resztkami sił! Chcę dziś z fabryki wrócić szybko do domu, dołożyć do pieca, odkurzyć podłogę, może ogolić nogi i wydepilować bikini – to w ramach walki z demonami – zrobić sobie delikatnego drinka z soku grejpfrutowego ze spirytusem i zasiąść do pasjansa – to w ramach poddawania się demonom (no, bo przecież nie żebym miała dziś co innego do roboty…).
A tu, kurwa, nic z tego! Nie umiałam mu odmówić! Proponowałam w przyszłym tygodniu, ale on musi szybko! Porozmawiać chce. I będę miała upojny spacerek z fabryki do domu. Mam nadzieję, że fajki będzie miał, bo nie noszę tytoniu do roboty w ramach cięć i ograniczeń. Tylko co to za przyjemność – jaranie na mrozie! Jeszcze żebym miała wymówkę, że w domu… że czeka. Chuj, nikt dziś nie czeka.
A do tego cała rodzina podjarana i będzie czekała na relację! Mają niezły ubaw (rzecz jasna, z zachowaniem powagi, szacunku i troski dla problemów człowieka).
Też chcę mieć swoją kanapkę, gabinecik z dziurą czasową i wdzięcznego słuchacza-pocieszacza! Mogę sobie chcieć! Nawet kiedy zaczynam się komuś wyżalać, to na koniec zawsze słyszę jaka to ja jestem silna, dzielna i tralalala. A ja marzę, by kiedyś stać mnie było na totalne załamanie, ale na maksa. Kapitulacja ma taki słodki smak! Może wówczas ktoś by się nade mną w końcu zlitował, też tak na maksa. Tak mocno, że litość zamykałaby mu usta, gdyby chciał mi znów to powiedzieć. Tak mocno, by z litości mówić kocham. Ale nie! Ja sobie wszystko pocichutku… sama… zapić, zaćpać, pochlastać, oczy wypłakać, a rano stanąć przed ludźmi. O, choćby po to – wysłuchać i pokazać, że można dać radę.
Gówno prawda! Ale temu w depresji dziś tego nie powiem, nie chcę mieć go na sumieniu.
... oby nadchodzący nie był gorszy... TWOJE ZDROWIE!
Dodaj komentarz