Kto pije dużo wódki, podzieli mój los.
Następny dzień upłynął nam na snuciu się żółtymi drogami wijącymi się w niewysokich górach. Jechaliśmy na północ do wsi Sapanta leżącej przy granicy z Ukrainą. To jedno z dwóch miejsc, które na pewno chciałam zobaczyć w Rumunii – śmieszny cmentarz. Można se o nim w necie poczytać, to nie będę się powtarzać. Jeden z nagrobków wyjątkowo przypadł mi do gustu, bo przedstawia gościa z petem w zębach i flaszką w ręce, a przy nogach siedzi mu czarny kot – jak ulał dla mnie. Tylko nie mam pojęcia jakie epitafium wysmarował artysta, gdyż rumuński obcym językiem jest dla mnie, jak wiele z suahili na czele. W necie znalazłam przetłumaczonych kilka, np. takie „Kto pije dużo wódki, podzieli mój los. Lubiłem wódkę i z butelką w ręce odszedłem w śmierć.
Potem było bez atrakcji turystycznych, Mężczyzna z Warszawy zajęty był omijaniem dziur w jezdni, a ja rozglądałam się po okolicy.
Z moich, nielicznych w sumie, podróży wynika, że jeszcze na Ukrainie i w Rumunii właśnie można zobaczyć prawdziwą wieś, brudną i śmierdzącą naturalnym nawozem i odchodami zwierząt wałęsających się swobodnie po pastwiskach i drogach, z ludźmi ubranymi bez śladu jakichkolwiek trendów, acz malowniczymi. Chałupy stare o ciekawej architekturze, wszystkie kryte dachówką. W centrum każdego najmniejszego nawet miasteczka obowiązkowo kilka bloków. Podobno Czauczesku uszczęśliwiał ich nimi na siłę, wysiedlając z wiejskich chałup. I jak uszczęśliwił te dziesiątki lat temu, tak w nich zamieszkali i nikomu nie przychodzi do głowy ani remont ani rozbiórka, więc wyglądają jakby same chciały się zaraz rozpaść. W Rumunii jednak jest więcej furmanek, na Ukrainie mało ich widziałam, a tu nawet w dużych miastach pomykały ulicami.
Krajobrazy kojące – pagórkowate, górzyste i mocno zielone. Nocleg był na wzgórzu nad drogą. Wjeżdżając pod górę, wąską i kamienistą ścieżką zaliczyliśmy pierwszy i jedyny upadek w tej wyprawie – strat nie było. Rozbiliśmy się niedaleko dwóch wysokich anten telefonii komórkowej i kiedy kładliśmy się spać zaczęło grzmieć.
- Jak będzie burza, to trzeba się będzie stąd zbierać, za blisko tych anten – nastraszył mnie.
W nocy burza z piorunami, błyskawicami i deszczem zadomowiła się nad naszym pagórkiem. Obudziliśmy się, Mężczyzna z Warszawy usiadł, ja nie. Normalnie siłą by musiał mnie wyciągać z namioty, gdyby faktycznie przyszło mu do głowy przenoszenie namiotu. Nie przyszło.
Teraz też grzmi. Pije nie wódkę, ale piję. Anten żadnych blisko nie ma, a chętnie bym się gdzieś przeniosła. Gdzieś bliżej…
Dodaj komentarz