Baletnica
Serducho i tatarak i kiedy podążę tropem rozciągniętych przez nie nici z nieśmiałością wchodzę do kuchni. Ciast nie piekę, zapiekanek nie robię, pieczystego też nie robię i nie mogę się tłumaczyć małą kuchnią, brakiem piekarnika, maszynki do mięsa, stolnicy, bo to jak rąbek spódnicy dla baletnicy. Kiepsko tańcuję przy patelni.
Jak przystało na złą baletnicę marzę sobie o dużej kwadratowej kuchni ze wszelkimi urządzeniami, z wyspą, szufladami i drzwiczkami zamykającymi się tak.. z takim zwolnieniem tuż przed zespoleniem :D Z piekarnikiem na wysokości oczu i ze zmywarką.
I w szafkach mam dużo miejsca. I przyrządzam frykasy, gotuję wyrafinowane zupy, a potrawy zasadnicze to pstryknięciem palców wyczarowuję ino mig.
No, to sobie pomarzyłam i to dość skutecznie, bo zdziwiłam się przez ułamek, jak weszłam do mojej obecnej po butelkę szampana (znaczy taniego wina musującego) i musli. Na opakowaniu musli narysowali pomarańczę przekrojoną na pół i napisali, że to z kawałkami czekolady. Zdjęcia nie zamieszczę, bo każdy może sobie na żywo – w sklepie - obejrzeć produkt o nazwie Fitella, musli chrupkie pomarańczowe z kawałkami czekolady.
Ale dość o jedzeniu, bo to zmora prześladująca mnie od dłuższego czasu ze skutkiem dziesięciu kilogramów. Tyle oddala dziurkę od guzika w spodniach moich motocyklowych skórzanych, a sezon już czai się do raptownego rozpoczęcia i zaskoczy mnie niechybnie.
Jutro przywożą drewno na następny zimę, a w weekend otwiera się nowy fitness nieopodal – oby nie działała tam ta zła energia, która zniechęca mnie do klubu dwa numery wcześniej, na rogu ulicy. Potrzebny mi ten klub. Blisko, w cenie dla ludzi, a nie jak w rychtowanym Pure – z kosmosu.
Murzyn z komputera rajcuje mnie zaledwie przez jeden cykl (14 lekcji), potem jest albo ciotka albo coś i mam demotywatora czyli przerwę. Przerwę wykorzystuje moje ciało na przyspieszoną regenerację tkanki tłustej czym zniechęcam się do murzyna, który nie potrafi zrobić ze mnie apetycznego, z lekka napakowanego bóstwa.
Potrzebne jest mi też ciepło atmosferyczne, tak powyżej dziesięciu najchętniej żebym mogła wyruszyć rowerem do fabryki.
Drewno z fitnesem i rowerem nie ma stycznych, a skleiło się za sprawą chronologii czasowej: w piątek drewno, w sobotę otwarcie klubu, w poniedziałek rowerem do fabryki.
Tak jest! W poniedziałek do fabryki rowerem! „Obiecane dotrzymane” – naczelne hasło nawiedzonego wilczka zgarniającego kupę kasy za wymyślenie tego i wciąż nowych haseł, zasad, skrótów i sloganów. Ups, przepraszam, on tę kasę zgarnia za kierowanie pionem pewnym w organizacji jednej takiej.
Fuj!
Też mi się taka kuchnia marzy i takie zdolności. I co najmniej z 10 kilo mniej. Trza się wziąć za siebie w końcu, bo niedługo wyrosnę ze wszystkich ciuchów :P
co do powyzej dziesieciu - u mnie bylo dzis 18 :) calkiem letnio ;)
Dodaj komentarz